Przez kraje muzułmańskie przetacza się fala protestów i demonstracji wymierzonych przeciwko Benedyktowi XVI.
W czasie wykładu w Ratyzbonie Papież zacytował rozmowę, jaka w 1391 roku miała odbyć się między bizantyjskim cesarzem Manuelem II Paleologiem i pewnym perskim uczonym. Cesarz skrytykować miał wtedy islam jako religię złą i nieludzką, niesioną siłą miecza, a nie argumentacji. Choć Papież zaraz potem zdystansował się od zacytowanych słów, które określił jako „ostre”, wyjęty z kontekstu cytat wzbudził wielkie protesty w świecie islamu.
Podobnie jak w przypadku poprzedniej fali oburzenia wobec karykatur Mahometa publikowanych przez niewielką duńską gazetę, także teraz pojawiły się podejrzenia o sterowanie tym gniewem i jego celowe, konfrontacyjne podsycanie. Różnica polega jednak na tym, że o ile przeciwko karykaturom protestowały często i gwałtownie tłumy na ulicach, o tyle obecnie prym wiodą przywódcy państw islamskich, także tych umiarkowanych jak Turcja czy Maroko, oraz popularni przywódcy religijni, tacy jak znany kaznodzieja telewizyjny szejk Jusuf al-Karadawi czy lider Braci Muzułmanów w Egipcie – Muhammad Habib.
To się jednak może zmienić, gdyż w poniedziałek szejk al-Karadawi wezwał do uczynienia najbliższego piątku (święty dzień tygodnia muzułmańskiego) „dniem rozsądnego gniewu” przeciwko wypowiedziom Papieża. Szejk wezwał, co prawda, do zachowania pokojowego charakteru protestu, ale wielu może na tym nie poprzestać. Wszak na terenach, gdzie łatwo o broń i trwają zadawnione konflikty, doszło już po nagłośnieniu „cytatu z Ratyzbony” do ataków przeciwko chrześcijanom – jak na kościoły (i to różnych wyznań) w Autonomii Palestyńskiej czy w Somalii, gdzie zabito włoską zakonnicę pracującą od lat w szpitalu w stolicy kraju – Mogadiszu.
Przynajmniej od zamachów z 11 września 2001 roku także nie mająca nic wspólnego z terrorystami większość muzułmanów czuje się obiektem zmasowanego ataku propagandowego Zachodu. Z jednej strony aluzje prezydenta Busha porównującego jego walkę z terroryzmem do wojen krzyżowych, określanie Iranu, Iraku i Korei Płn. „osią zła” czy niedawne wypowiedzi o „islamskim faszyzmie” uczyniły wiele milionów wyznawców islamu nadwrażliwymi na każde dwuznaczne choćby słowo pochodzące z Zachodu. Z drugiej strony wielu żądnych łatwej popularności przywódców religijnych i politycznych świata islamu próbuje wykorzystać sytuację dla własnych celów. W świadomości szeregowego mieszkańca Bliskiego Wschodu nie ma różnicy między działaniami Papieża i zlaicyzowanych polityków Zachodu. Nie przypadkiem Osama bin Laden liczy na poklask deklarując, iż prowadzi walkę z syjonizmem i krzyżowcami, jak określa obcych interwentów w Afganistanie czy Iraku.
W tej sytuacji szczególnie delikatna jest sytuacja bliskowschodnich chrześcijan żyjących wśród muzułmańskiej większości. Bo choć liczbę katolików w krajach arabskich ocenia się na zaledwie 3,5 miliona, to w przypadku eskalacji konfliktu w opałach może znaleźć się także pozostałych 12 milionów tamtejszych wyznawców Chrystusa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W świecie