Miesiąc temu rząd przyjął projekt budżetu na 2011 rok. Odtrąbiono sukces. Z minuty na minutę agencje prasowe zapełniały się zdjęciami uśmiechniętego ministra finansów Jacka Rostowskiego.
Wymachiwał teczką z projektem budżetu jak Wałęsa plastikowym długopisem po podpisaniu Porozumień Sierpniowych. Sukcesem miało być to, że zmniejszony do ok. 40 mld zł został deficyt budżetu. Co prawda ekonomiści twierdzili, że to wynik kreatywnej księgowości, a nie oszczędności, ale takich osobników premier Tusk wyzywa od oszołomów. Na takich minister Rostowski krzyczy. A niektórzy z jego gabinetu wychodzą nawet z połamanymi okularami (zdarzyło się to Leszkowi Balcerowiczowi).
Minął miesiąc i minister finansów mówi, że brakuje ponad 100 mld zł. Skąd ta różnica? Ano stąd, że dziura budżetowa to niejedyna dziura w naszych finansach. Zadłużone są samorządy, rządowe agencje, a braki w ZUS-ie są tak duże, że nie wystarczają już dotacje z budżetu i komercyjne kredyty. Trzeba zabierać z funduszu demograficznego, który miał być ruszony dopiero po 2020 r.
Kto winien? Wszyscy, tylko nie rząd. Minister Rostowski twierdzi, że podatek VAT rośnie w 2011 r. z winy PiS, które 5 lat wcześniej, zresztą razem z PO, zagłosowało za obniżeniem podatku dochodowego. Dziurze poza budżetem winne są z kolei samorządy. O tym, że zadłużane są agencje rządowe – ani słowa. O tym, że samorządy wydają pieniądze znacznie lepiej niż rząd – ani słowa.
O tym, że samorządy inwestują w rozbudowę kraju – ani słowa. – Są reformy bolesne i są reformy radosne. Nie chcę się angażować w reformy bolesne i niekonieczne – powiedział w radiu TOK FM minister Rostowski. I wszystko jasne. Zbliża się piękna katastrofa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Tomasz Rożek (komentarz)