Biskupi stanowczo wypowiedzieli się w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim, podkreślając, że to spór polityczny, w którym krzyż pełni funkcje zastępcze.
Podobny pogląd wyraziłem przed tygodniem w „Gościu”. Skoro wszyscy są zgodni, że jest to konflikt polityczny, należałoby spróbować opisać racje, jakie stoją za nim, aby szukać skutecznej drogi wyjścia. Prezydent Komorowski, gdyby wiedział, jakie skutki wywołają jego słowa z wywiadu dla „Gazety Wyborczej”, w którym zapowiadał przeniesienie krzyża spod pałacu prezydenckiego, pewnie inaczej by sformułował swą wypowiedź.
Niestety, działania podejmowane przez Kancelarię Prezydenta pokazały, że nikt w jego otoczeniu, a być może także on sam, nie zrozumiał, że sporu o krzyż nie da się rozwiązać bez próby wysłuchania drugiej strony oraz wyciągnięcia do niej ręki. Sprawa uczczenia ofiar katastrofy pod Smoleńskiem leży na sercu nie tylko zwolennikom PiS oraz śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To kwestia honoru i szacunku dla własnego państwa, którego lekceważyć po prostu nie wolno. Najbardziej dobitnym przykładem takiej błędnej postawy było zawieszenie tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy pod Smoleńskiem oraz żałobne czuwanie wielu Polaków w tym miejscu.
Nie dość że treści napisu nie konsultowano nawet z rodzinami ofiar, to zawieszono ją ukradkiem, bez należytej oprawy. Wydarzenie, które mogła stać się momentem pojednania, tylko dolało oliwy do ognia, nie satysfakcjonując nikogo. Jeśli prezydent Komorowski będzie działał w takim stylu, to sprawa krzyża nie tylko nie znajdzie pozytywnego finału, ale położy się cieniem na całej prezydenckiej kadencji. Podobnie jak prezydent zachowuje się i prezes Kaczyński. Bez pytania Kancelarii Prezydenta ogłasza, że ma pomysł na pomnik oraz komitet honorowy, który go postawi przed Pałacem Prezydenckim. Cel tych działań także jest oczywisty, chodzi o moralną delegitymizację prezydentury Komorowskiego. Z wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego wynika, że kiepsko zniósł wyborczą porażkę. Inaczej trudno wytłumaczyć jego słowa, że konkurent wygrał przez nieporozumienie.
Myli się też mówiąc, że gdyby wyborcy wiedzieli, że Komorowski ma zamiar usunąć krzyż spod pałacu, nie głosowaliby na niego. Wyborcy głosowali na Komorowskiego z różnych powodów, ale zdecydowana większość nie chciała, aby prezydentem był Jarosław Kaczyński. Nie sądzę, aby dzisiaj ktokolwiek zmienił zdanie. Prezes Kaczyński, podgrzewając do trwania ludzi, którzy nazywają się obrońcami krzyża, bierze na siebie część odpowiedzialności za to, że ten konflikt nie jest rozwiązany. Znając od wielu lat obu rywali, nie mam nadziei, że któryś ustąpi. Dlatego może potrzebna byłaby misja dobrej woli ze strony Kościoła. Myślę, że metropolita warszawski mógłby zaprosić przedstawili obu stron na rozmowy i zaproponować podjęcie wspólnej decyzji, gdzie i w jakiej formie zostanie w Warszawie uczczony Lech Kaczyński oraz pozostałe ofiary katastrofy, oraz w jaki sposób uroczyście przenieść krzyż spod Pałacu Prezydenckiego. Tylko wspólnie możemy rozwiązać problem, który niszczy obie strony konfliktu, szkodzi Kościołowi i wyzwala siły, które szydzą z krzyża.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Andrzej Grajewksi (komentarz)