To nie jeden ładunek wybuchowy, ale wiele mniejszych. Szacuje się, że od 5 do nawet 40 procent z nich nie eksploduje w kontakcie z ziemią.
Rozrzucone na dużym obszarze ładunki wybuchowe wielkości piłki tenisowej stają się śmiertelną pułapką dla powracających w dawne miejsce walk cywili. Zwłaszcza dla nieświadomych niebezpieczeństwa dzieci. O co chodzi? O broń kasetową.
Niedawno weszła w życie konwencja zakazująca jej stosowania. Podpisało ją 108 krajów. Ratyfikowało zaledwie 38. Niestety, nie tylko wśród krajów, które ratyfikowały konwencję, ale także wśród tych, które ją podpisały, zabrakło Polski. Marna to pociecha, że stoimy w tym względzie w jednym szeregu z USA, Rosją, Chinami czy Izraelem.
Dopuszczając stosowanie takiej broni i produkując ją, jesteśmy współwinni cierpieniu wielu niewinnych ludzi. Czy rzeczywiście zastosowanie takiej broni w wojnie obronnej, na własnej ziemi, miałoby sens? A może chodzi tylko o ileś miejsc pracy w zakładach Dezamet SA? Nie jest prawdą, że żadna praca nie hańbi.
Kościół, nauczając o moralności prowadzenia wojny, ostrzega, „by użycie broni nie pociągnęło za sobą jesz-cze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy (prowadząc wojnę) usunąć” (KKK 2309). Saperzy nie są w stanie wszystkich części wielu bomb znaleźć i zneutralizować. Dopóki tego rodzaju broń będzie używana, nie tylko grabarze, ale i producenci protez będą mieli zdecydowanie za dużo pracy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura - redaktor naczelny portalu wiara.pl