Warszawa. Jedna z najbardziej ohydnych zbrodni okresu PRL nie zostanie ostatecznie osądzona. Sąd Najwyższy uznał 28 lipca prawomocnym wyrokiem, że sprawa śmierci Grzegorza Przemyka jest przedawniona.
Żaden z oprawców nie odsiedział w więzieniu nawet dnia kary. Niemożność osądzenia bezpośrednich sprawców tej zbrodni przez 28 lat pokazuje bezradność wymiaru sprawiedliwości w wolnej Polsce. Ogłaszając przedawnienie, Sąd Najwyższy przyznał, że to porażka wymiaru sprawiedliwości. Do zabójstwa 19-letniego maturzysty Grzegorza Przemyka, syna znanej opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej, doszło w maju 1983 r.
Milicjanci zatrzymali go wraz z kolegą na placu Zamkowym w Warszawie i zabrali do komendy przy ul. Jezuickiej. Tam otrzymał ponad 40 ciosów pałkami w barki i plecy oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, zmarł po dwóch dniach. Jego pogrzeb, któremu przewodniczył ks. Jerzy Popiełuszko, stał się wielką manifestacją przeciwko władzom.
I choć prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie śmierci maturzysty, jednocześnie władze podjęły działania, aby nie dopuścić do wymierzenia winnym kary. Zamiast milicjantów, którzy odpowiadali za skatowanie chłopca – zomowca Ireneusza K. oraz dyżurnego komisariatu Arkadiusza Lenkiewicza – wyroki 2 i 2,5 roku więzienia za nieudzielenie pomocy pobitemu otrzymali sanitariusze wiozący umierającego do szpitala.
Sprawa wróciła do sądu po 1989 r. W 1997 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił Ireneusza K., natomiast skazał na 2 lata więzienia Lenkiewicza. Nie odsiedział on jednak ani dnia, bo według psychiatrów nie był zdolny do odbycia kary. Sprawa Ireneusza K. krążyła między sądami. Po pięciu procesach w maju 2008 r. sąd uznał go za winnego i skazał na 8 lat więzienia, zmniejszone o połowę na mocy amnestii. Jednak wyrok nie był prawomocny, więc oskarżony nie trafił do aresztu.
W grudniu 2009 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił ten wyrok, uznając, że sprawa przedawniła się 1 stycznia 2005 r. Z taką decyzją sądu nie mógł zgodzić się minister sprawiedliwości Andrzej Kwiatkowski, który domagał się od Sądu Najwyższego jego kasacji. Ten jednak ostatecznie uznał sprawę za przedawnioną. Główny oskarżony w procesie Ireneusz K. nie trafi do aresztu nawet na minutę, co więcej, do niedawna pracował jako milicjant w Biłgoraju.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - bł