Mistrzostwa świata w piłce nożnej to świetna okazja do obserwacji. Ludzkich postaw, namiętności i rozpowszechnionych stereotypów. Ten sport jak chyba żaden inny mógłby być metaforą dzisiejszego świata.
Niestety, wnioski, jakie się z takich obserwacji rodzą, są dość ponure. Pół biedy, gdy świat ekscytuje się, czy ośmiornica trafnie wytypuje zwycięzcę meczu. Gorzej, gdy rozumni podobno ludzie chcą ją usmażyć na patelni, jakby to od niej, nie od wysiłku sportowców, zależało, kto wygra. Najgorsze jednak dzieje się na samym boisku. Ktoś, kto nie zna przepisów dotyczących pojęcia faulu w piłce nożnej, obserwując mecz, na pewno niczego sensownego się nie dowie.
Piłkarze wylatują z boiska za dotknięcie kolanem uda przeciwnika przy walce o piłkę. Byle rzekomo poszkodowany efektownie się przewrócił. Z niezrozumiałych powodów tolerowane jest natomiast zatrzymywanie przeciwnika ręką. Szczytem wszystkiego jest to, co dzieje się na polach karnych przy rzutach rożnych. Sędziowie mieli z tym walczyć. I co? Nic.
To zachowanie od dziesiątek już lat uważane jest za sportową normę. Niedawno biskupi Ameryki Łacińskiej, a po nich portugalskojęzycznej Afryki zwrócili uwagę na szerzące się w ich krajach niepokojące zjawiska. „Liczni politycy nadużywają władzy dla korzyści osobistych.
Często majątek państwa traktują jako swoją własność”. To bolączka nie tylko tamtych krajów. Podobne problemy mamy w okrzepłych (podobno) demokracjach. I co? I nic. Nawet prawo generujące zachowania korupcyjne uważamy za normę. Taki faul tolerowany.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura, redaktor naczelny wiara.pl