Jestem za, a nawet przeciw. I tym razem wcale nie kpię z klasyka słynnej maksymy. Jestem za, bo uważam, że skupienie władzy wykonawczej w jednym ośrodku, jak proponuje Tusk, to dobre rozwiązanie ustrojowe.
Nie tylko dlatego, że jak Kaczyński z Tuskiem się blokują, każdy widzi. I że zamiast z reformą państwa, mamy do czynienia z nieustannym cyrkiem kompetencyjnym (z winnymi po obu stronach, żeby było jasne). Zrzucenie całej władzy wykonawczej na jeden ośrodek gwarantuje nie tylko większą skuteczność w rządzeniu, ale także jasność, kto ponosi odpowiedzialność za sukcesy lub porażki. Taki system sprawdza się w silnych demokracjach europejskich: w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, we Włoszech i paru innych krajach. Przy kolejnych wyborach społeczeństwo ma jasną sytuację, kogo oceniać po owocach.
W Polsce Tusk proponuje, by prezydent zamiast weta, mógł kierować wątpliwą ustawę do Trybunału Konstytucyjngo. Prof. Jerzy Stępień, były prezes TK, uważa to za dobre rozwiązanie. Obecnie prezydent może to zrobić, ale może również ustawy w nieskończoność wetować, niekoniecznie mając rację co do ich niekonstytucyjności. Droga ustawy przez Trybunał za każdym razem gwarantowałaby odpolitycznienie jej ewentualnego odrzucenia.
Ale jestem też przeciw. Bo okoliczności ogłoszenia przez Tuska projektu zmian i tryb, w jakim chciałby je przeprowadzić, budzą wątpliwości co do jego intencji. Premier ogłasza ambitny plan w II rocznicę swojego urzędowania, gdy zamiast pochwalić się wymiernymi sukcesami rządów PO, puszcza w obieg medialny balon, który brak wybitnych osiągnięć ma skutecznie przykryć. I, jak widać, to działa. Zresztą nie pierwszy raz, co potwierdza tylko tezę, postawioną kiedyś na łamach „Gościa” przez prof. Zdzisława Krasnodębskiego, że mamy do czynienia z rządami agencji reklamowej. Jestem przeciw, bo zmiany ustroju nie da się przeprowadzić bez konsultacji z innymi i w ciągu paru miesięcy tylko dlatego, że Tusk nie może dogadać się z aktualnym lokatorem Pałacu Prezydenckiego.
Mówiąc wprost: plan premiera jest właściwie niewykonalny w zarysowanym przez niego terminie. Tusk byłby mężem stanu, gdyby podobny projekt zgłosił tuż po dojściu do władzy. Dziś wygląda to albo na chęć załatwienia prezydentury sobie lub komuś z PO bez większego wysiłku (wybierałby Sejm i Senat), albo na kolejnym przekonaniu ludu o nadzwyczajnej pracowitości obecnej ekipy. Spokojnie, Panie Premierze, i tak wiadomo, że rządy PO są wyjątkowo udane… tylko czasem wina brak.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Jacek Dziedzina (komentarz)