Skałki. Początkujący wspinacz marudzi, że nie da rady skończyć drogi. Prosi, żeby go opuścić do podstawy ścianki. Asekurujący go „na wędkę” partner świadom, że to będzie kolejna zbyt trudna droga, z której towarzysz się wycofa, nie daje za wygraną.
„Jeśli nie chcesz próbować dalej, przywiąże linę do drzewa. Jedzenie i picie będziemy ci dostarczali z góry” – ironizuje z kolegami. Wspinacz spręża się i przechodzi trudne miejsce. Gdy jest już na dole, nie ma śladu po złości. Jest rozpromieniony i szczęśliwy. Nie jestem taki do niczego.
Scena sprzed lat przypomina mi się, gdy czytam o propozycji Janusza Palikota, by usankcjonować w Polsce eutanazję. „Gdy doszedłeś do autentycznej, niewyimaginowanej granicy cierpienia, masz prawo do takiego samobójstwa”. Gdzie jest owa autentyczna, niewyimaginowana granica? Owszem, cierpienie, ból można mierzyć. Ankietą. Tylko taki pomiar zawsze dotyczy czegoś subiektywnego.
Opuszczony, otoczony obojętnymi i zirytowanymi opiekunami człowiek nie musi bardzo cierpieć fizycznie, by modlić się o rychłą śmierć. Ale gdy wokół niego są ludzie życzliwi, współczujący, życie pomimo cierpienia ma inne barwy. A gdy jeszcze można zrealizować ostatnie, drobne marzenia – zagrać ostatni koncert, odwiedzić ulubione miejsce – życie pomimo bólu może mieć swój blask.
Znawcy twierdzą, że zdecydowaną większość rodzajów bólu można uśmierzyć. Nie wymyślono tylko dobrego lekarstwa na ból samotności. Chyba że ma być nim zachęcanie do samobójstwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura, redaktor naczelny wiara.pl