Nieraz słychać głosy, że tradycyjny sposób przekazu wiary w polskim Kościele po prostu się nie sprawdza: szkolna katechizacja nic nie daje; I Komunia Święta jest obrzędem bardziej rodzinnym niż religijnym; owoce bierzmowania przegrywają z owocami internetu…
19.07.2022 19:48 GOSC.PL
Te i podobne opinie zaczynają dominować nie tylko w środowiskach krytycznych katolików liberalnych, lecz także wśród osób zaangażowanych we wspólnoty przebudzeniowe. Lekarstwem na tę sytuację miałaby być według nich rezygnacja ze starych form. Czy jednak byłoby to lekarstwo skuteczne?
Myślę, że zwolennicy przedstawionego tu poglądu popełniają trzy błędy: błąd uproszczonej generalizacji, błąd niekonstruktywnej krytyki oraz błąd lekceważenia trwałości przekazu.
Demaskując pierwszy błąd, warto podkreślić, że nie jest tak, iż tradycyjny sposób przekazywania wiary wszędzie działa źle. Jest raczej tak, że sposób ten stanowi ramy, które trzeba wypełnić mądrym zaangażowaniem. Tam, gdzie go nie brakuje, pojawiają się mniejsze lub większe owoce. Tam zaś gdzie jego nie ma, nie ma i owoców. Z pustego przecież i Salomon nie naleje.
Co do drugiego błędu, to jest oczywiste, że łatwiej się burzy niż buduje, jednak nie ma sensu burzyć, jeśli nie posiada się sił, by zbudować coś lepszego. Obecny system katechetyczny stanowi – z pewnością tylko częściowo wykorzystaną – szansę dotarcia z przesłaniem Ewangelii do ogromnej liczby młodych ludzi. Rezygnacja z tego systemu bez wprowadzenia w życie realnej alternatywy (której nie ma!) oznacza rezygnację z tej szansy. Zamiast więc narzekać na to, co mamy, lepiej to udoskonalać i uzupełniać. Tak jak ciężkiej choroby nie leczy się zaprzestaniem leczenia, lecz jego wzmocnieniem, tak gwałtownej laicyzacji nie leczy się zaprzestaniem, lecz intensyfikacją głoszenia wiary. Owszem, owa intensyfikacja musi być roztropna i wielostronna, ale roztropność i wielostronność nie polega na milczeniu w miejscach, w których młodzi ludzie przebywają co najmniej kilka godzin dziennie.
Ktoś powie w tym miejscu (a nieraz słychać takie głosy), że może trzeba zaczekać aż padnie stary system przekazu wiary, a wtedy na jego miejscu spontanicznie pojawią się żywe oazy religijności. Zwolennicy tego sposobu myślenia popełniają trzeci błąd – błąd lekceważenia trwałości przekazu. Zilustruję go przykładem zaczerpniętym (po odpowiednich dostosowaniach) ze współczesnych badań na temat rozprzestrzeniania się wiedzy testymonialnej, czyli wiedzy opartej na świadectwie innych osób.
Wyobraźmy sobie rodzinę, w której z pokolenia na pokolenie przekazuje się jakąś życiowo doniosłą wiadomość. Początkowo jest tak, że rodzice przekazują ją dzieciom z wielkim zaangażowaniem, dzieci zaś „zarażone” takim świadectwem postępują podobnie. Niestety, w kolejnych pokoleniach owo zaangażowanie słabnie. Po prostu pod wpływem różnych czynników rodzice bardziej przejmują się przekazami zewnętrznymi niż przekazem rodzinnym. Pomimo tego wciąż podają ów rodzinny przekaz swym dzieciom. Dzięki temu przekaz ten – choć słabnie i traci swą głębię – nie ginie. A skoro nie ginie, ma szanse na ożywienie. Jeśli w domu na półce stoi zakurzona lub przysłonięta pamiątka rodzinna, wcześniej czy później sięgnie po nią któryś z wnuków i zacznie się nią inspirować. Jeśli jednak tę pamiątkę się wyrzuci (choćby pod hasłem walki z hipokryzją i nieautentycznością), wnuk nie ma szansy jej odnaleźć.
To prawda, że w końcu i nasz kraj ogarniają europejskie procesy laicyzacyjne. Polska jednak należy do tych krajów, które posiadają jeden atut. Jest nim (jeszcze) nieprzerwany łańcuch przekazu wiary. Owszem, można (a niekiedy i trzeba) narzekać, że łańcuch ten w niektórych swych rozgałęzieniach przypomina zardzewiały mechanizm. Lepiej jednak naoliwiać już istniejący łańcuch niż budować go na nowo. Gdy łańcuch nie zostanie przerwany, zadaniem ewangelizatorów będzie tylko przypominać, pogłębiać i ożywiać to, co ich rozmówcy (przynajmniej w zarysie) gdzieś i kiedyś usłyszeli. Gdy jednak zostanie przerwany, ewangelizatorzy staną przed ludźmi, którzy nie będą chcieli ich słuchać, gdyż nie będą ich rozumieć. Ci drudzy, wychowani w nowej kulturze, nie będą chłonąć odpowiedzi na pytania, których nie zadają. Zaspokojeni w doczesnych potrzebach i poruszający się w miejscach, gdzie nie pada nawet cień Transcendencji, nie będą jej głodni i nie będą (poza wyjątkami) otwierać się na orędzie o jej przyjściu.
Przed nami dwa zadania: utrzymać łańcuch przekazu wiary i ożywiać go tam, gdzie to możliwe. Z pewnością nie każdy dysponuje charyzmatami do realizacji obu tych zadań. Jednak oba charyzmaty są potrzebne. Dlatego w Kościele mamy różne misje i powinniśmy je traktować jako komplementarne, a nie przeciwstawne.
Jacek Wojtysiak