Gdy piszę te słowa, w poniedziałek 17 listopada, w stanie Orisa, gdzie trzy miesiące temu rozpoczęły się prześladowania chrześcijan, siedmiu funkcjonariuszy Indyjskiej Komisji ds. Praw Człowieka prowadzi śledztwo w sprawie pogromu.
Rozmawiają z ofiarami, policjantami i przedstawicielami lokalnych władz. Wizytacja potrwa do 18 listopada. Nie wiadomo, czy coś z niej wyniknie i czy w innych stanach powstaną podobne komisje. Już teraz wiadomo, że władze Orisy nie mają zamiaru uspokajać nastrojów. Zezwoliły na antychrześcijańską manifestację, w której 16 listopada wzięło udział 50 tys. hinduistów.
Manifestanci bezwstydnie domagali się położenia kresu przymusowym konwersjom na... chrześcijaństwo oraz obrony „hinduizmu i wywodzącej się z niego kultury Indii”. W innych okolicznościach można by uznać, że jest to próba uspokojenia nastrojów metodą „niech się wykrzyczą i im przejdzie”. Ale gdy leje się krew, płoną domy, kościoły i ludzie, trudno taką decyzję nazwać inaczej jak podżeganie do kolejnych zbrodni.
W Orisie oficjalnie mówi się o 32 zabitych chrześcijanach. Po cichu szacuje się, że śmierć poniosło co najmniej 500 osób. I ta rozbieżność jest najbardziej niepokojąca. Bo znaczy, że antychrześcijańskie ekscesy są ukrywane, a mordercy cieszą się poparciem władz i sił porządkowych. W tej bezsilności pozostaje tylko modlitwa. Ich i nasza. A jeśli jeszcze ktoś nie wysłał dołączonej do poprzedniego numeru „Gościa” kartki pocztowej z apelem do indyjskich władz o ochronę chrześcijan, niech to zrobi koniecznie.
O prześladowaniach chrześcijan w Indiach czytaj w raporcie: Indie – pogrom chrześcijan
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura, redaktor naczelny wiara.pl