Przez media przetoczyła się burza wokół osoby domniemanego następcy metropolity gdańskiego abp. Tadeusza Gocłowskiego.
Informacja, plotka, trudno mi to ocenić, że jego następcą będzie dotychczasowy metropolita warszawsko-praski abp Sławoj Leszek Głódź, rozsierdziła część mediów. Nie zostawiły przysłowiowej suchej nitki na tej kandydaturze. Skala wystąpień była tak wielka, że prezydium Konferencji Episkopatu Polski wydało specjalne oświadczenie, które przypomina suwerenność i autonomię Stolicy Apostolskiej w decyzjach personalnych.
Biskupi z ubolewaniem stwierdzają również, że „w naszym kraju pojawiają się obecnie próby podważania usankcjonowanej od lat praktyki wyboru biskupów diecezjalnych przez naciski, także za pomocą środków społecznego przekazu, włączając w to również media publiczne”. Oświadczenie nie poprawiło sytuacji, a nawet wzmogło medialną agresję pod hasłem: biskupi próbują kneblować wolne media.
Dziennikarze mają oczywiście prawo wypowiadać swój sąd także w sprawach wewnętrznych Kościołach. Jednak zwłaszcza ci, którzy podkreślają swoją więź z Kościołem, powinni zdawać sobie sprawę, że publiczne dyskredytowanie domniemanego kandydata do urzędu biskupiego nie jest działaniem moralnie obojętnym. Biskup to przecież pasterz.
To określenie tradycyjne, może staromodne, ale przecież najlepiej opisujące specyficzny rodzaj relacji, jaki powinien być między wiernymi a ich biskupem. Czy zdobędzie zaufanie ludzi osoba, o której media huczą, że nie nadaje się do pełnienia urzędu biskupa? Wolność słowa jest zawsze wielką wartością, ale jej drugą stroną jest odpowiedzialność. Nowego biskupa gdańskiego, ktokolwiek nim będzie, czeka i tak trudne zadanie. Dajmy mu szansę, aby mógł się z nim zmierzyć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski