Metalowa owalna płytka, z wygrawerowaną maryjną modlitwą niezliczone razy przewija się w historii naszej niepodległości. To nie może być przypadek.
Książę Zdzisław Lubomirski odruchowo dotknął medalika. Na srebrnym łańcuszku na piersi członka Rady Regencyjnej wisiała Maryja Panna w otoczeniu dwunastu gwiazd, cudowny medalik objawiony młodziutkiej Katarzynie Labouré prawie 90 lat wcześniej. „Ty otrzymujesz wszystko to, o co prosisz Boga” – pomyślał były prezydent Warszawy. Tyle lat on sam, jego przodkowie i wszyscy dookoła modlili się o wolność… Teraz wraz z metropolitą warszawskim abp. Aleksandrem Kakowskim i mecenasem Józefem Ostrowskim przekazać miał całą władzę w ręce Naczelnego Dowódcy Wojsk Polskich Józefa Piłsudskiego.
Maryja z cudownego medalika miała być tego świadkiem. Niecałe dwa lata później Maria z Branickich Lubomirska, żona księcia Lubomirskiego, przypinała białe rozety z cudownym medalikiem ochotnikom wstępującym do Wojska Polskiego. Piękne metalowe plakietki z wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny znajdowano później na bitewnych polach pod Radzyminem. Tę samą Maryję mieli też widzieć na niebie bolszewicy. Jerzy Kossak postanowił, że umieści to na swoim obrazie. W końcu nie tylko on myślał, że to Matka Boża jest prawdziwą autorką Cudu nad Wisłą. – Czy to nie dziwne, że Najświętsza Maryja Panna dziesiątki razy przewija się w naszej historii. Że cudowny medalik, który miał rozkrzewiać prawdę o Niepokalanym Poczęciu, tak często wiąże się z bojem o naszą niepodległość? – pyta Ireneusz Chmurzyński.
Medalik na wylot
Artysta plastyk i były wojskowy ma coraz mniej wątpliwości. W jego domu na Bemowie w starannie pogrupowanych przegródkach piętrzy się bodaj największy w Europie zbiór cudownych medalików. Cóż niezwykłego w kawałku metalu, na którym z jednej strony swą stopą miażdży węża stojąca na kuli ziemskiej Najświętsza Maryja Panna, a z drugiej nad imieniem Maryi góruje krzyż? Jaką tajemnicę kryją serca – Jezusa, otoczone koroną cierniową, i Maryi, przebite mieczem, z których wznoszą się dwa małe płomienie? Ireneusz Chmurzyński pokazuje małe metalowe pudełko po komunikantach. W środku krzyżyki, figurka św. Antoniego, kilkanaście medalików.
Rozerwane pociskiem rosyjskich karabinów trafiły z rozstrzelaną polską inteligencją do katyńskich dołów. 11 maja 1944 r. Gdyby nie tysiące artyleryjskich wystrzałów, noc u podnóża Monte Cassino byłaby zupełnie ciemna. Kpt. Adam Studziński, kapelan 2. Brygady Pancernej II Korpusu co chwila potyka się o rannych. Idzie przed pierwszym czołgiem, bierze na barki tych, którzy legli. Odsuwa na bok, ratując ich przed zmiażdżeniem pod gąsienicami własnych czołgów. Z cudownym medalikiem Katarzyny Labouré, z krzyżem w ręku, koloratką pod szyją i apteczką pełną opatrunków aż do 18 maja chodzi od jednego do drugiego żołnierza, kreśląc znaki krzyża na czołach tych, którzy mówić już nie mogą, słuchając spowiedzi tych, którzy odchodzą, i udzielając ostatniego namaszczenia tym, którzy już gasną. W zaciśniętych dłoniach znajdował często cudowny medalik.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Gołąb