Tylko w Stambule można jednocześnie mieszkać w Europie i do pracy dojeżdżać do Azji. Albo wejść do największej chrześcijańskiej świątyni, żeby znaleźć się w meczecie. W cieniu minaretów odnajdujemy ślady zapomnianego świata Bizancjum – Konstantynopola.
Wystarczy stanąć nad cieśniną Bosfor, żeby zrozumieć, dlaczego przez wieki różne imperia próbowały zdobyć Bizancjum. Po jednej stronie Europa, po drugiej Azja. Cieśnina łączy Morze Czarne z morzem Marmara. Panowanie w tak dogodnym strategicznie miejscu pozwalało kontrolować główne szlaki handlowe i zabezpieczać swoje interesy ze strony dwóch kontynentów. Trudno też przemierzać ulice dzisiejszego Stambułu i nie poczuć dreszczyku emocji. Przecież tu oddychało jedno z płuc chrześcijaństwa. „Drugi Rzym”, Konstantynopol. I nawet do głowy nie przychodzi myśl, że to „ich”, prawosławnych, historia. Dramat podziału chrześcijan nie zmienia faktu, że to historia jednego Kościoła.
Z ręki do ręki
W Stambule widać wyraźnie, jak zmiana nazwy miasta pociąga za sobą zmianę jego charakteru. Osadnicy greccy w VII w. przed Chr. nazwali to miejsce Byzantion. Jedna z legend mówi, że to heros o imieniu Byzas zaangażował się w tworzenie metropolii, która później stała się jednym z najważniejszych centrów kulturowych, politycznych i religijnych w historii. Kiedy w 330 r. cesarz Konstantyn Wielki przeniósł stolicę imperium do Bizancjum, nastała nowa epoka dla miasta. Na cześć cesarza zaczęto używać nazwy Konstantynopol. Jednak mieszkańcy samych siebie zawsze nazywali Rzymianami. Panowała ogólna świadomość przynależności do jednego imperium. Określenie „imperium bizantyjskie” pojawiło się dopiero w opisach historyków, długo po upadku Konstantynopola.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina