350 kilometrów muru. Ziemia Święta gorszy, bo pokazuje jak na dłoni to, co nosimy w sercu. Na uliczkach, pełnych straganów z falafelami i namiotów zbudowanych na święto Sukkot, łatwiej zrozumieć Jezusa płaczącego nad Jerozolimą.
Potężny głos muezina budzi senne uliczki Betlejem. Za wysokim murem Palestyńczycy otwierają swe sklepy z kardamonem, oliwkami i kilogramami różańców z drewna oliwkowego. Zakurzone, pełne śmieci ulice w mig zapełniają się ludźmi. Z obdartych plakatów na białych murach i turkusowych okiennicach spoglądają smutne twarze uzbrojonych po zęby, zabitych islamskich chłopaków.
Do Bazyliki Narodzenia Pańskiego wchodzi kilkanaście kobiet w czarnych chustach. Prawosławne pątniczki z Cypru schylają się, by przejść przez niziutką bramę kościoła (nieprzypadkowo zwana jest drzwiami pokory). Betlehem – po hebrajsku „Dom chleba”, po arabsku „Dom mięsa” – budzi się ze snu. Nie był to sen spokojny: trwa ramadan i głośny tłum muzułmanów poszczących przez cały dzień wypełnił nocą wąskie uliczki. W bazylice kończy się katolicka Msza o piątej, a już miejsce franciszkanów zajmują prawosławni Grecy. Z niewielkiej skalnej groty ukrytej pod posadzką kościoła płynie monotonny śpiew: Kyrie eleison.
Stoimy murem
„Czekaj, aż zawoła cię policjant” – czytamy na tablicy otoczonej drutem kolczastym. Pięćdziesięciotysięczne miasto otoczone jest kilkumetrowym murem. Stoimy na checkpoincie, czekając na wjazd do Jerozolimy. Czekamy, aż policjanci (śliczna izraelska nastolatka i niewiele starszy od niej chłopak) poproszą nas o paszporty. – Polska? Ja pochodzę z Legnicy – łamaną polszczyzną mówi Izraelczyk. By móc studiować na Uniwersytecie Hebrajskim, musiał na dwa lata pójść do wojska.
Na betonowym murze polski napis: „Palestyno, stoimy za tobą murem”. Tuż obok po angielsku: „Mur przynosi wstyd nam wszystkim”, a jeszcze dalej kolorowe graffiti: I want my ball back. Thanks (Chcę z powrotem moją piłkę. Dzięki). Uśmiecham się, ale mieszkającym na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy Palestyńczykom nie jest do śmiechu. By przekroczyć mury getta, ciągnące się przez 350 kilometrów, muszą mieć specjalną przepustkę. Zdobycie jej często graniczy z cudem. By dotrzeć do pracy, muszą stać w długich kolejkach na checkpointach. Mur jest skandalem. – To nie była decyzja bezpieczeństwa, to była decyzja polityczna – ożywia się Ibrahim, młody chrześcijanin z Betlejem. – Dla Żydów każdy z nas jest terrorystą. Jesteśmy skazani na życie w zamknięciu. A tu panuje chaos: No law, no control (Bez prawa, bez kontroli). Ostatnio zmarł mój przyjaciel. Nie mógł trafić do izraelskiego szpitala. Nie miał przepustki… „Wyszliśmy z getta, a teraz zbudowaliśmy je sami” – napisał ktoś odważny na izraelskiej stronie muru.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz