Nie trzeba jechać za granicę. W Polsce, na Podtatrzu, mamy znakomitych artystów ludowych. Wytwarzają cudeńka i potrafią o tym opowiadać.
Odwiedziny w ich domach to nie tylko okazja, żeby zobaczyć, jak się rzeźbi, maluje, robi skrzypce. Ale to też wędrówka w często nieznane turystom okolice. Na początku roku starostwo w Zakopanem wydało przewodnik „Szlak dziedzictwa kulturowego Podtatrza”. – Wybraliśmy ponad 250 twórców powiatu tatrzańskiego – mówi Małgorzata Zbyszewska, odpowiedzialna za projekt. – Na warsztaty marketingowe zgłosiło się 33. To oni znaleźli się w przewodniku. Odwiedziliśmy kilku z nich. Nasi czytelnicy mogą umawiać się z nimi telefonicznie albo po prostu zapukać do ich drzwi. Zgłaszając swój udział w projekcie, zgodzili się na odkrycie swoich tajemnic przed gośćmi.
Śnieg spod igły singera
Po drugiej stronie Gubałówki inny świat. Mniej turystów, zacisznie. Teren między Dzianiszem a Nowym Bystrem nazywają zagłębiem hafciarskim. Stworzyło je kilkanaście artystek, zajmujących się haftem białym i kolorowym. Do Antoniny Styrczuli trzeba odbyć całą wyprawę. Mieszka w przysiółku Nowe Bystre Dutkówka. W jednym z czterech gospodarstw, rzuconych między pola i łąki. Latem da się tam dojechać autem terenowym. Zimą można dostać się tylko na piechotę. Lekarz, w razie wypadku, przylatuje helikopterem. Nam dojście do Stryczulów od drogowskazu na Nowe Bystre Słodyczki zajęło 45 minut. Za plecami panorama Tatr, wokół pola.
Dutkówka to koniec świata dla mieszczucha. Dla tutejszych – własne miejsce na ziemi. Tu mieszkali rodzice i dziadkowie Antoniny. Od pokoleń „nabierali dystansu” do cywilizacji. Do kawy gospodyni podaje chłodne mleko z rannego udoju, przechowywane w studni. – A jakie tu powietrze – mówi 14-letni Stasek, jedno z piątki dzieci hafciarki. Do szkoły idzie godzinę, ma swoją „gazdówkę gołębi” – jak mówi mama. – I tyle kwiatów – pokazuje łąkę 7-letnia Basia. Jeszcze nie uczy się od mamy haftowania. Nie sięga nóżkami do pedału starej maszyny singer. – Tylko na takich da się haftować – mówi Antonina. – Nowoczesne są do niczego. Przy oknie stoi maszyna, a nad nią przewleczona przez karnisz biała bawełniana nitka, którą artystka wyszywa wzory, odbite z papieru na płótno.
Nożyczkami wycina otworki i dzierga góralskie wzory: lilię złotogłów, szarotki, dziewięćsiła. Obrusy, serwety (także do kościołów), zasłony, koszule, bluzki. Biel nitek uszlachetnia biel płótna, które zwisa z maszyny we wnętrzu góralskiego domu jak śnieg na turniach. Trzeba dokładnie myć ręce, kiedy wraca się z pola (Antonina obrabia dwa poletka ziemniaków). – Na bluzeczkę starcza szpulka, „jedna tysiączka”, czyli 1000 metrów. Najwięcej nitki wychodzi na pajączki – pokazuje misternie dziergany wzór, naciągnięty na tamborek. – Maryśka, pódź no tu! – woła 13-letnią córkę. – Ona też ma do tego smykałkę. Choć narzeka, że to straszna „dłubaczka”. Antonina uczyła się haftu od mamy Anny: – Kiedy szła na Gubałówkę, siadałam do maszyny, nie wiem, ile igieł połamałam... Dużo robi na zamówienie. Ale ostatnio przez trzy dni haftowała córce bluzkę na bierzmowanie. Razem z dziećmi wynosi przed dom do naszych zdjęć domowe hafty. Widać, że spędziła nad nimi długie godziny. – Nie żałuję im czasu, mają być ludziom na uciechę, a Bogu na chwałę – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych