Konserwator pracuje w ciszy. Zwłaszcza w świątyni. W ciszy i w samotności. W obecności Boga.
W prezbiterium kolegiaty w Nowym Stawie k. Malborka stoją rzędem figury apostołów. Zdjęte z ołtarza milczą. Już po konserwacji, obleczone w złote szaty. Czekają. Ołtarz otacza rusztowanie. Z jego szczytu spogląda Michał Masorz. – Zapraszam na górę – woła. – A jeśli spadnę – pytam, wchodząc ostrożnie po drabince. U szczytu rusztowanie lekko się kołysze. – Nie ma obawy, ale gdyby coś, to proszę chwytać się ołtarza, on jest dobrze umocowany – śmieje się konserwator. – Ma dębową konstrukcję, a dębu robaczki tak szybko nie biorą.
Odmładzanie zabytku
Ołtarz główny w kolegiacie św. Mateusza w Nowym Stawie to siedemnastowieczny zabytek. W XVIII wieku trafił tutaj z kościoła w Braniewie. Nosi ślady kilkakrotnych napraw. Ma osiemnastowieczne złocenia, które należy odświeżyć albo położyć nowe. W latach 30. ubiegłego stulecia dokonano prowizorycznych konserwacji. Po tamtych ludziach zostało… opakowanie po papierosach „Sport Danzig”. – Ten ołtarz to zabytek wysokiej klasy – opowiada pan Michał – i miał wiele szczęścia, gdyż jego następca w braniewskim kościele spłonął. To naprawdę cenna rzecz. Mozolnie przywracamy mu jego historyczny wygląd, ale najpierw przez tydzień go myliśmy. Wszystko przykrywała kilkucentymetrowa warstwa kurzu. Współczesny konserwator to taki gość od wszystkiego, bo wszystko trzeba odnawiać.
O przeprowadzanych pracach renowacyjnych świadczą ślady historii w postaci zachowanych sygnatur – podpisów ludzi minionego czasu. Na obrazie św. Mateusza z tyłu widnieją nazwiska i data: Kurt Schlamb, Franz Schroeter – 1934. Sam obraz pod względem technologicznym i artystycznym nie przedstawia wielkiej wagi. Razi średniowieczną manierą – płaskie dwuwymiarowe postaci, schematyzm kompozycji i brak perspektywy. Znacznie odbiega od stylistyki manierystycznej, w której zbudowano ołtarz. – Jest onbardziej renesansowy niż barokowy – ocenia pan Michał.
Wstawiono św. Mateusza, gdyż pod takim wezwaniem była świątynia. Wcześniej ołtarz wiązano z dwiema świętymi: Katarzyną Aleksandryjską i Małgorzatą. Ich wizerunki zachowały się do dzisiaj. – Pokażę panu coś jeszcze – mówi konserwator, prowadząc do figur apostołów. Na płaszczu jednej z nich widnieje data: 1726 rok. To oddech tamtego wieku. Tak – ryjąc w drewnie – podpisywali się ówcześni artyści. Takie podpisy mogą przetrwać stulecia.
Rolą współczesnej sztuki konserwatorskiej jest zachowanie w możliwie największym stopniu materii historycznej dzieła, a jednocześnie przywrócenie mu dawnej świetności. – Czy to możliwe? – zastanawiam się głośno. – Nie zawsze. To zależy od stopnia zniszczenia zabytku, czasu powstania, od finansów. Ale czy na zabytkach można oszczędzać? – ożywia się mój przewodnik. – Powiedz, że to również zależy od konserwatorów – podpowiada pani Joanna, żona i zarazem wspólniczka Michała Masorza w konserwatorskim fachu. Właśnie pokrywa złotem podstawę ołtarzowej kolumny. – To prawda. Konserwator musi też kierować się moralnością w swojej sztuce. Można wyczyścić zabytek do surowego drewna, pozbawiając go cennych faktur, i pokryć złotem, aby wierni byli zachwyceni. Ale to nie konserwacja, to degradacja. Przecież nie o to chodzi, aby wszystko błyszczało. – Decydują o tym względy technologiczne i estetyczne. Wypukłości powinny być bardziej wyeksponowane, a wklęsłości nie, aby człowiek patrzący z pewnej odległości widział harmonię wszystkich elementów. Na przykład kolumny ołtarzowe pokryliśmy złotem, a następnie zmatowiliśmy je. Są duże, na pierwszym planie i nie mogą dominować nad całością.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Paweł Paziak, nauczyciel polonista, zdjęcia Henryk Przondziono