Stawiam na realizm. Realistów diabeł omija.
Wakacyjna wycieczka z ministrantami, leje. Zatem do autobusu i jedziemy do zamku. Znanego, słynnego z filmowych produkcji, obrosłego legendą. Remont mostu, objazd i kluczenie po okolicy. Przyszło mi do głowy, że to zamek dla wtajemniczonych, którzy drogowskazów nie potrzebują. Ech, głupie myśli. Zwiedzamy, całkiem ciekawie, przewodniczka dobra. Aliści na którychś drzwiach dostrzegam napis „Letnia szkoła magii”. Poniżej: „profesor domu Equitas” i „profesor domu Animus”, imiona... Nieswojo mi się zrobiło.
Nie żebym się bał magii i zaklęć. Ale ja, z definicji człowiek z korzeniami wyrastającymi ze średniowiecznej ciemnoty (tak niektórzy twierdzą o wszystkich księżach i zakonnicach), absolutnie nie wierzę w skuteczność jakichkolwiek magicznych zabiegów. A letnią szkołę magii pewnie powinienem potraktować z przymrużeniem oka jak dobrą zabawę. Pewnie tak. Rozterki prysnęły na widok kilkudziesięciorga dziewcząt i chłopców ubranych w jednolite, długie stroje. Widok skojarzył mi się z chórem dziecięcym. Skąd jesteście? – zapytałem. „Z Poznania”. Będziecie śpiewać? „Nie!” – usłyszałem nieco oburzoną i zarazem dumną odpowiedź. „My jesteśmy obozem Harry’ego Pottera!” Masz, babo placek! – pomyślałem.
Krąg się zamknął. Jest sceneria ponurego zamku, jest letnia szkoła magii, są i uczniowie. Może i diabeł ma z tego swój profit? Ale puknąłem się w czoło. „Co ty się, Horak, czepiasz. Dzieciaki mają zabawę, zamek ma utrzymanie, o co ci chodzi!” Gdy wracaliśmy do bazy, widok zaczynającej się powodzi mieszał mi się z obrazem tych miłych dzieci, które widziałem w pelerynach Harry’ego Pottera. A przecież moi ministranci i ministrantki, których co roku wożę na wakacje, zyskują więcej. Jeśli pokazuję im zamek – to jako element historii Śląska. Gdy prowadzę po górach – uczą się obserwować i rozumieć realny świat.
Uczą się wysiłku, cierpliwości, wzajemnej pomocy i względów dla najsłabszego. Uczą się orientacji w terenie. Uczą się przygotowywania kanapek na drogę i niezapominania o pelerynie. Nie rytualnej, ale tej od realnego deszczu. A jeśli szukają przezwyciężenia zła – idą do spowiedzi, by wypowiedzieć wojnę samemu sobie. Nieraz z wielkim wysiłkiem. Potrafią do utraty tchu bawić się na karaoke i za pół godziny z takim samym zapałem ożywić liturgię Mszy świętej. Stawiam na realizm. Realistów diabeł omija.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz parafii Nowy Świętów