Przyjęcie Komunii jest równoznaczne z przyjęciem zobowiązania. Bezgrzeszności? Bynajmniej. Ale wysiłku.
Skoro już po Bożym Ciele (z oktawą) to i po pierwszych Komuniach. Ale nie o sukienki i prezenty mi chodzi. O coś ważniejszego, trudniejszego i wcale nie dziecinnego. Temat został wywołany w takiej pokomunijnej rozmowie. „Bo wie ksiądz, nie wszystkie dzieci chcą iść do Komunii”. Wiem. Ale to te trochę starsze. „Ale te małe też”. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, chciałem jednak usłyszeć coś o motywach owej niechęci. „To proste. Jak się chodzi do Komunii, to trzeba pilnować, żeby grzechu nie było...”. A jak się nie chodzi, to można grzeszyć? – przerwałem. „No nie, ale jest jakoś luźniej”.
Cóż, po czterdziestu z górą latach doświadczeń słowa te nie były dla mnie zaskoczeniem. Pamiętam sprzed lat takiego przykładnego ministranta. Koniec roku szkolnego, a on do Komunii nie przystąpił. Zagadnąłem go po Mszy: Jak dziś nie zdążyłeś, to ja jutro też spowiadam. „Ee, wie ksiądz, to ja już po wakacjach”. Możesz i po, i przed – odpowiedziałem. „Niby tak, ale potem to trzeba bardziej uważać”. Na co? „Trzeba być porządnym”. Odwrócił się na pięcie i poszedł. Ale następnego dnia czekał przy konfesjonale. Tu koniec wspomnień, bo zaczyna się tajemnica sumienia.
I to jest sedno problemu: sumienie. Przyjęcie Komunii jest równoznaczne z przyjęciem zobowiązania. Bezgrzeszności? Bynajmniej. Ale wysiłku. Czasem trudnego, czasem niechcianego. Czasem komuś się zdaje, że niemożliwego. I chyba ten mechanizm jest głównym powodem raczej niskiego udziału wiernych w Komunii świętej. W mojej parafii przeciętnie jest to około 40 proc. Gdy pracowałem w Niemczech, z początku fascynowało mnie, że do Komunii przystępuje tam 100 proc. z nielicznymi wyjątkami.
Z czasem dostrzegłem, że u wielu ludzi zanikło jednak poczucie obowiązku moralnego wysiłku wynikającego z sakramentalnego spotykania się z Bogiem. Boli mnie, gdy widzę tylu nieprzystępujących do Komunii – zwłaszcza jeśli są to ludzie dobrzy. Boli mnie, gdy podaję Komunię ludziom, których życie pozostawia wiele do życzenia. Wtedy na myśl przychodzą słowa Jezusa o Ojcu w niebie, który pozwala słońcu świecić nad złymi i nad dobrymi. A że nie jestem ważniejszy ani od Ojca w niebie, ani nawet od słońca – im również podaję Ciało Pańskie. A dzieciom (także tym po trzydziestce i więcej) cierpliwie tłumaczę, że nie trzeba być bezgrzesznym, wystarczy uczciwie się starać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów