Żywiołowe przejścia od głębokiej nieufności do "kochajmy się" znamionują stosunki rodzinne. Czyżby Rosjanie byli nam bliżsi, niż się wydaje?
W ten weekend mija okrągła rocznica zwycięstwa na faszystowskimi Niemcami. Piszę „weekend”, bo jak wiadomo dzień ten wypada 8 maja (na Zachodzie) lub 9 maja (w Rosji, dawniej również we wszystkich krajach obozu postępu i niezachwianej wiary w przyszłość). Przyczyna tej rozbieżności leży w różnicy czasu oraz w niezdecydowaniu pokonanych Niemców, którzy na wszelki wypadek podpisali dwa akty kapitulacji (a nawet trzy, jak się zdaje, ale nie komplikujmy, zgoda?).
Dzień Zwycięstwa, obchodzony dziś hucznie – głównie na Placu Czerwonym w Moskwie, ale i wszędzie, gdzie ktoś ma ochotę przypomnieć Niemcom o ich wkładzie w historię, niepodobny jest do owego dnia sprzed 65 lat. Wtedy zwycięstwo nie oznaczało parady. W przypadku jednej z moich krewnych, wyzwolonej w okolicach Halle przez sowieckie wojska, oznaczało wyjazd do Kraju Rad i dożywotne w nim przebywanie. Ciotka pojechała na prośbę Sowietów z „trofiejnym” bydłem do Rosji, miała wrócić po trzech dniach do domu.
Niestety, okazało się, że nie miała przy sobie żadnych papierów, wobec czego zamiast puścić do domu, posłano ją do Archangielska na wyrąb lasów. Tam poznała męża, w końcu oboje trafili do Omska, gdzie odnalazł ją ojciec. W końcu lat 60. zdołała przyjechać do Polski. Wróciła na Syberię, żeby przygotować wyjazd całej rodziny, niestety, jej schorowane serce nie wytrzymało i nigdy jej już nie ujrzeliśmy. Nie piszę o tym, żeby siać niezgodę między Polakami a Rosjanami w czasie, gdy wszyscy mówią o pojednaniu. Nawiasem mówiąc, takie żywiołowe przejścia od głębokiej nieufności do „kochajmy się” znamionują stosunki rodzinne, gdy burzliwie się kłócimy, by potem niemniej burzliwe godzić się. Czyżbyśmy byli sobie bliżsi, niż nam się wydaje? W sierpniu 1944 r. na warszawskiej Pradze poległ (i tam został pogrzebany) porucznik artylerii Witold Lwowicz Szmulian.
Był on 30-letnim radzieckim matematykiem, autorem ważnych twierdzeń z geometrii przestrzeni unormowanych. W 1941 r. zaciągnął się ochotniczo do Armii Czerwonej. Nawet w czasie wojny nie przestawał pracować nad matematyką. W czasie wojny czasami jednak strzela się do wroga. Piszę o tym dlatego, że w Polsce istnieje powszechne przekonanie, że Rosjanie, doszedłszy nad brzeg Wisły, zatrzymali się i obserwowali jak powstanie warszawskie wykrwawia się. Warto pamiętać, że nawet wtedy niektórzy oddawali życie. Rodzina mojej ciotki znalazła się w Niemczech po powstaniu warszawskim, deportowana ze stolicy. Nigdy nie znali por. Szmuliana, on nigdy ich nie znał. Mimo to byli sobie bliżsi, niż by się wydawało.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim