Trzeba być tam, gdzie głód i oczekiwanie Boga jeszcze nie całkiem zgasły. I nie zabierać się za nawracanie. Pan działa w ukryciu.
To już dobrze po świętach. A sprawa świąteczna i międzynarodowa. Bo u nas, na pograniczu, wszystko o tę kategorię zahacza. Panie ze stowarzyszenia Sami Sobie z mojej parafii od jakiegoś czasu są w kontakcie, więcej, we współpracy ze stowarzyszeniem Přátelé Vrbenska – czyli Przyjaciele Wierzbieńska. Tym razem, było to w grudniu, wzięły czynny udział w przygotowaniu rodzinnej imprezy w czeskim Vrbnie.
Nazwa przydługa, przytoczę ją po polsku: „Europejskie święta, czartowskie i mikołajowe zabawy roju dzieci, uczta ze świniobicia”. Nie kręć nosem, doczytaj do końca. Byłem tam, w garniturze z koloratką. Jako zaproszony ksiądz. Europejskie – także dlatego, że organizatorzy wyciągnęli nieco pieniędzy z któregoś europejskiego funduszu. Czartowskie – dlatego, że dzieci w maskach i z rogami diabełków.
Zresztą – nie tylko dzieci. Gdy mnie publicznie zapytano, czym różni się polski diabeł od czeskiego, odpowiedziałem, że nasz diabeł jest zwykle smutny. Ale... Kilka osób, gości z Polski, przyszło do mnie z pytaniem: „Proszę księdza, dlaczego same diabełki? Aniołków nie ma?”. Hm... Nie chcę wyciągać z tego żadnych wniosków, ale pytających było kilka osób i nie ja zwróciłem na to uwagę pierwszy. Muszę jednak przyznać, że wszyscy świetnie się bawili. Dzieci, młodzież i dorośli. Taki starszy diabeł, a raczej miła diablica krążyła wśród gości z dużą butelką śliwowicy.
Tam, gdzie młodsi – nie szła. Kto chciał – temu nalała mały kieliszeczek i zmykała dalej. Kto podziękował – nie był nagabywany. I to mi się podobało. Co ja tam robiłem? Po prostu byłem. Kręciłem się, robiłem zdjęcia, obdzielałem dobrym polskim i czeskim słowem. Służyłem jako tłumacz. Aliści... Jeszcze latem, po którejś z moich tam odwiedzin, dowiedziałem się, że ktoś z czeskich organizatorów znowu, chyba od dzieciństwa, na Mszę poszedł.
Tym razem ktoś inny mi powiedział: „Ja kiedyś do was w niedzielę przyjadę”. Zapraszam! A jeszcze inny tak trochę niepewnie o spowiedzi wspomniał. „Jestem straszny grzesznik”. Odpowiedziałem: Bóg większy od naszych grzechów. Skwapliwie przytaknął. Trudno w otoczeniu roju diabełków do konfesjonału siadać, ale czeska spowiedź to mi nie nowina. Tylko trzeba być tam, gdzie głód i oczekiwanie Boga jeszcze nie całkiem zgasły. I nie zabierać się za nawracanie. Pan działa w ukryciu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów