Kiedyś wszyscy byli antykomunistami, dzisiaj nie wypada zbyt głośno do tego się przyznawać.
Okres przedświąteczny wypełniony jest jak co roku zakupami. W tym roku odczuwam to może bardziej dotkliwie niż przedtem, bo to i samochodów więcej, więc nie ma gdzie parkować, i pieniędzy trochę mniej (ale i tak więcej, niż by się można było spodziewać), oferta bardzo duża, tak duża, że cokolwiek byśmy kupili, to już żałujemy, iż nie wydaliśmy naszych środków z większym sensem… Mój Boże, w tym zgiełku zatraca się coraz bardziej sens tego najważniejszego w polskiej tradycji święta. Natarczywie przypominają o tym sensie media, jeszcze natarczywiej handel.
Komercjalizacja na całego – i pewnie dlatego te wszystkie przypomnienia są takie niewiarygodne. Niestety, czasem odnoszę wrażenie, że, „za komuny” przeżywaliśmy Boże Narodzenie z większym zaangażowaniem. Pewnie, nie było takiego wyboru ryb ani bakalii, ani drzewek, ani prezentów, ani kolęd, ani czegotamjeszcze… Ale mieliśmy zaufanie do rządu, że nie będzie nas zbytnio zachęcał do świętowania akurat Bożego Narodzenia; rząd ówczesny zachowywał się, nie przymierzając, jak obecny rząd hiszpański. Za to Kościół miał wyłączność na żłóbki, kolędy i całą okołoświąteczną obrzędowość. Ludzie szli tłumnie na Pasterkę, nawet stan wojenny zdecydowano się zawiesić na tę chwilę…
Bo ówczesne rządy były bezbożne, ale nie ateistyczne: ich antyklerykalizm był naiwny i prymitywny w porównaniu z osiągnięciami współczesnych przeciwników chrześcijaństwa. Oczywiście nie bagatelizuję prześladowań, ale z upływem czasu ich ocena jest coraz mniej ostra – do czego zresztą przyczyniają się niegdysiejsi beneficjenci kościelnego azylu. No, ale takie już czasy: kiedyś wszyscy byli antykomunistami, dzisiaj nie wypada zbyt głośno do tego się przyznawać. Przyznajmy jednak, że coś bezpowrotnie minęło wraz z komunizmem; może to była młodość, może sens życia, a może coś takiego nieokreślonego jak tęsknota do lepszego świata.
Niedawno wspominano, że przez 9 lat po powstaniu „Solidarności” mało kto mówił o końcu socjalizmu – socjalizm chciano naprawiać, ale nie odrzucano go. Próbowano znaleźć jakieś metody, jakąś trzecią drogę (np. jugosłowiańską!). Trwało to tak długo, aż Balcerowicz ogłosił swój słynny plan oparty na założeniu, że nie ma trzeciej drogi. Te 9 lat było jednak potrzebne – był to swoisty adwent, czas przygotowania. Po adwencie przychodzą święta, których znaczenie nie było jasne dla ogółu współczesnych. Do dziś niektórzy nie mogą się pogodzić z Dzieciątkiem, bo ono głosi nadzieję bez kompromisów, powtarzając nam, że nie ma trzeciej drogi: albo idziesz do nieba, albo wręcz przeciwnie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim