Jednego roku radość, że komuś lepiej poskładało się w sumieniu, innym razem nieco smętniej, bo nie wyszło
O spowiedzi niedawno pisałem. Ale dziś spojrzenie zza kratek konfesjonału. Inaczej to wygląda w wielkomiejskiej parafii, inaczej... Może kilka ilustracji. Duża parafia w górnośląskiej aglomeracji. Siedzimy w konfesjonałach, co 20 min do kościoła wlewa się wyraźna fala chętnych do spowiedzi. Co 20 minut przyjeżdża tramwaj z... nieważne skąd. Po kilku godzinach zaczyna to drażnić. Mało czasu dla swoich, a jeszcze ten import. Inna parafia – mieścina będąca stolicą mikroregionu. W pierwszy piątek znam wszystkich penitentów. Dzień przed wigilią – sami obcy. Dobrze, że przychodzą, dobry Bóg czeka wszędzie na grzesznika.
Ale spowiednik... Nie śmiejcie się – przysnął w konfesjonale. Zmęczył młodziaka ten maraton monotonnych zazwyczaj wyznań. A siostra zakrystianka zdziwiona. Nie tym, że przysnął, ale sporą zawartością skarbonki. Nie wiedziała, że któryś z księży za pokutę zadawał złożenie ofiary. „A co? Korzystają z naszego kościoła, to niech się dołożą” – tłumaczył proboszczowi. A proboszcz miał i nie miał mu tego za złe. Albo inaczej – ekipa objazdowa. Cztery niewielkie parafie, czterech proboszczów. I dzień po dniu w czwórkę w innym kościele. Mamy stałe konfesjonały (lub dostawki). Część spowiadających się to też tacy „stali klienci” u poszczególnych księży.
Dwa razy w roku, a bywa to taka znacząca forma duchowego kierownictwa. Czasem nawet nawiązuje się rodzaj jakiejś szczególnej przyjaźni. Jednego roku radość, że temu komuś lepiej poskładało się w sumieniu, innym razem nieco smętniej, bo nie wyszło. „Ale na Wielkanoc, to wie ksiądz, coś ciekawszego powiem”. No i czekam do Wielkanocy. Teraz do kolejnego kościoła. Trochę zimno, zwłaszcza tu, na pogórzu. Ale wpada człowiek w jakiś taki nieomal trans, chłodu nie czuje. Pewnie i radość z tego, że tylu ludzi chce jednak być lepszymi, grzeje od środka. A po spowiadaniu na ciepłej plebanii kolacja. „Wart jest robotnik strawy swojej” – to z Biblii. Coś na gorąco, żeby się rozgrzać. No i pogwarzyć trzeba, piętnasty raz opowiedzieć te same dowcipy (czasem trafi się świeży). Bo grzechy parafian strząsnęliśmy po drodze ze stuły w przedświąteczny śnieg. Ich już nie ma. Dlatego o grzechach nigdy ani słowa. Zresztą – nas już grzechy nie dziwią. Nasłuchaliśmy się już tyle, a i sami grzeszni. A święta będą jaśniejsze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów