Igrzyska olimpijskie w naszym tolerancyjnym świecie są jedyną imprezą, gdzie praktykuje się dyskryminację na przekór postulatom sił postępowych
Dzisiaj Czepiec nie musiałby czekać do wesela, żeby od dziennikarza dowiedzieć się, czy Chińczyki trzymają się mocno. Wystarczy otworzyć dowolną gazetę albo telewizor, żeby się o tym przekonać. Do dziedzin, w których trzymają się mocno, dochodzi jeszcze sport. Ciekawe, czy potrafią się cieszyć z licznych medali, tak jak my cieszymy się z punktowanych miejsc naszych reprezentantów?
W 1976 r., tuż po studiach, wyjechałem na wycieczkę do Związku Radzieckiego – był to jedyny mój pobyt w tamtym kraju. I to dość przypadkowy, bo w nagrodę za sukces w uczelnianym konkursie z języka francuskiego miałem jechać do Paryża, ale tak jakoś wyszło, że do Paryża pojechali aktywiści młodzieżowi, a mnie zaproponowano Uzbekistan. Podziękowałem i pojechałem (parę lat później widziałem wpis do księgi wyłożonej w jednym z polskich sanktuariów: „Panie Boże, dziękuję za to, że dostałem się do szkoły średniej, co prawda nie do tej, do której chciałem, ale i tak dziękuję” – trzeba bowiem z pokorą przyjmować wszelkie sukcesy, choćby i te nieoczekiwane).
Akurat była olimpiada w Montrealu i nadstawialiśmy ucha, oczekując wyników. Ale czas poświęcony w serwisach radzieckich olimpiadzie był odwrotnie proporcjonalny do pozycji sportowej tego państwa. Po prostu spiker obwieszczał, że dzisiaj sportowcy radzieccy zdobyli 15 medali złotych, 20 srebrnych i 30 brązowych i… już. Żadnych szczegółów. W pewnym sensie zawodnicy reprezentujący potęgi są więc dyskryminowani. U nas to by były wywiady, wizyty w zakładach pracy, teleshowy, a w takich Chinach postoi bohater na podium, i tyle jego, bo trzeba robić miejsce dla następnych przedstawicieli kraju zza Wielkiego Muru.
Oczywiście dyskryminowanych jest znacznie więcej. W zasadzie igrzyska olimpijskie w naszym tolerancyjnym świecie są jedyną tak wielką imprezą, gdzie praktykuje się dyskryminację na przekór postulatom sił postępowych. Ciekawe, że stosunkowo najmniej dyskryminacji w konkurencjach, które polegają na tym, żeby bliźniego zbić, powalić lub wytarmosić. Te konkurencje odbywają się wszakże w kategoriach wagowych, więc i mikrusy mają szanse tłuc się dla medalu. A dlaczego nie ma koszykówki dla osób o wzroście napoleońskim? Albo takie biegi: oni wszyscy skręcają w lewo, co z pewnością wymyślili praworęczni. Dlaczego nie ma biegów prawoskrętnych dla mańkutów? Trzeba by zresztą wprowadzić biegi w różnych stylach, żeby lekkoatleci mieli szanse dorównania multimedalistom, którzy pływają. Byłbym też za osobnymi zawodami w gimnastyce dla kobiet, bo od patrzenia na chuderlawe dzieci serce się ściska.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim