Dylematy kwietniowe

Niektórzy negują nieuchronność śmierci, bo doświadczenie uczy, że umierają inni, ale nieuchronności podatków nikt nie śmie podważać

Kwiecień jest miesiącem pamięci narodowej o tych pieniądzach, których już dawno nie ma. Pieniędzy już nie ma, ale podatki trzeba płacić. Niektórzy negują nieuchronność śmierci, bo doświadczenie uczy, że umierają inni, ale nieuchronności podatków nikt nie śmie podważać. Nieuchronność brzmi groźnie i rzeczywiście podatki są groźne dla integralności obywatela. Co prawda Ewangelia stawia sprawę jasno – oddajcie cesarzowi, co cesarskie – ale w demokracji to chyba my wszyscy jesteśmy cesarzem, więc wychodzi na to, że oddajemy sobie, sobie odbierając.

Większość z nas nie przeżywa kwietniowych stresów, ponieważ większość nie przekracza kolejnych progów podatkowych – wcześniejsze zaliczki pokrywają zobowiązania wobec Urzędu. Niemniej problem nie znika. Wraz z postępującą pracowitością rodaków i związanym z nią wzrostem wynagrodzeń mogą pojawić się nowi zaskoczeni koniecznością dopłacania fiskusowi. Można by tu dyskutować o filozofii podatku progresywnego, która nakazuje, by danina dla budżetu państwowego była nie tylko rosnącą funkcją dochodów, ale by pierwsza pochodna tej funkcji była rosnąca. Wśród ekonomicznych noblistów są zarówno zwolennicy tej filozofii, jak i jej zażarci przeciwnicy.

Trudno się tu powoływać na mityczny „świat”, na który często, z braku innych argumentów, powołują się rodzimi eksperci: nawet w naszym najbliższym sąsiedztwie są państwa pobierające podatek progresywny i takie, które zadowalają się haraczem proporcjonalnym do dochodów. Najprawdopodobniej ewentualne wprowadzenie tzw. podatku proporcjonalnego wymagałoby poważnych zmian w strukturze budżetowych wydatków, bo inaczej zawsze będziemy słyszeć o „stratach” – chociaż straty budżetu nie oznaczały zysku tych, którzy się nań składają. Jednak to jest felieton, a nie rozprawa o finansach, więc zostawmy poważne rozważania naszym wybrańcom.

Cieszmy się raczej, że poborcy daniny nie są aż tak okrutni, jakby mogli. Jeśli brak zysku uważają za stratę, to przecież mogliby uznać brak strat za zysk. A wtedy drżyjcie kierowcy, którym udało się uniknąć mandatu za szybką jazdę: brak kary to ewidentnie wasz zysk, więc powinniście zapłacić. Ile? To się da ustalić, wprowadzając obowiązkowy montaż rejestratorów szybkości w samochodach. Drżyjcie przeciwnicy gier hazardowych: nie płacicie podatku od marzeń jak klienci „Lotta”, więc zyskujecie. Chyba nie odmówicie podzielenia się z państwem tym zyskiem? Podobnie powinni być potraktowani uchylający się od akcyzy za tytoń i alkohol. Wtedy byłoby sprawiedliwie, choć głupio, ale związek sprawiedliwości z mądrością nie jest jasny.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim