Nie każdy mógł wsiąść do dyliżansu pocztowego. Nie mogli z niego korzystać ludzie ważący więcej niż 50 kilogramów, osoby z widocznymi krostami, podróżujący z małymi dzieci oraz zwierzętami. 18 października mija już 450. rocznica założenia Poczty Polskiej.
Podróż dyliżansem pocztowym była też zabroniona dla osób cierpiących na „palpitację”. Sądzimy jednak, że tak naprawdę mogło chodzić o padaczkę – mówi Ewa Pluta z Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu.
Podróż w przykrym zapachu
Jubileusz świętują pocztowcy w całym kraju. W czerwcu podarowali jasnogórskiemu sanktuarium replikę ogromnej kolubryny, czyli ważącej 4 tony armaty z czasów potopu szwedzkiego. Zafundowali ją ze swoich składek. Tablica umieszczona pod spiżową paszczą wielkiego działa informuje o 450-leciu ich firmy. Bo dokładnie 450 lat temu król Zygmunt August podpisał dokument, powołujący Pocztę Polską. „Ustanawiamy tak zwaną pocztę, to jest rozstawne konie Kraków–Wenecja, kursującą stale w oznaczonych okresach, latach i dniach” – napisał 18 października 1558 roku.
Przez Polskę zaczęły wtedy mknąć pocztowe powozy, zapakowane po dach listami, paczkami i... podróżnymi. – Dla podróżnych to nie była przyjemność. Dróg nie było, trzęsło strasznie – mówi Ewa Pluta. Opowiada o wspaniałych pocztowych dyliżansach, które z czasem zastąpiły zwykłe bryczki na poczcie. Jeden taki dyliżans, w którym mieściło się 23 pasażerów, można dzisiaj oglądać we wrocławskim muzeum. – Nie dla wszystkich pasażerów było też przyjemne, że w dyliżansach spotykali się ludzie różnych stanów. Naprzeciw siebie musieli pewnie nieraz usiąść duchowny i pani lekkich obyczajów. W dodatku ten zapach, który trzeba było znosić przez siedem dni jazdy... Proszę pamiętać, że poziom higieny był wtedy znacznie niższy – opowiada z pasją.
W tej sytuacji lepiej mieli podróżni, którzy wykupili miejsca na dachu. Przynajmniej latem, kiedy nie trzeba było znosić mrozu. Bo przed deszczem można się było częściowo zabezpieczyć, rozpinając nad sobą daszki z płótna. Dyliżanse mogły jechać szybko, bo po drodze czekały na nie świeże, wypoczęte konie. Gdy pocztylion zbliżał się do stacji przeprzęgowej, podnosił do ust trąbkę i dął w nią z całych sił. Załoga stacji wyprowadzała wtedy świeże konie, żeby pocztylion, gdy nadjedzie, nie tracił czasu. – Los koni dyliżansowych był jednak smutny. Pocztylioni nie dbali o nie. Nie kupowali dla nich tyle karmy, ile powinni. Zmuszane wciąż do długiego galopu, szybko odchodziły z tego świata – opowiada Ewa Pluta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak