Dziwne rury wodociągowe z… drewna znaleźli robotnicy w wykopie w miasteczku Żnin w Wielkopolsce. Leżały pod ziemią być może nawet od średniowiecza.
Wyobrażamy sobie czasem średniowiecze jako czas wielkiego zastoju myśli technicznej. To bzdura. Ludzie z wrodzonym talentem do mechaniki żyli we wszystkich wiekach. I nawet w średniej wielkości miastach, takich jak Żnin, budowali na przykład rozbudowane sieci wodociągowe. – Nasz wodociąg jest z nieokorowanej sosny. Znaleźliśmy też końcowy fragment rury z taką metalową obręczą, która łączyła jedną rurę z drugą – zdradza Szymon Nowaczyk, archeolog z Muzeum Archeologicznego w Biskupinie. Znalezione fragmenty rur są długie na ponad metr. – Kiedyś mogły mieć po 5 albo po 6 metrów, bo takie kawałki były drążone. A wodociąg mógł tu funkcjonować między XIV a XIX wiekiem – dodaje archeolog.
Prawieża ciśnień
Wodociągi działają w Polsce już od ponad siedmiuset lat. Najstarsza wzmianka o wodociągu w Poznaniu pochodzi z 1282 roku. Po co jednak mieszczanie kładli kilometry rur, zamiast po prostu wydrążyć studnie?
Otóż woda w studniach czasami bywała skażona. Jeśli chcesz przenieść się myślami do dowolnego miasta sprzed kilku wieków, musisz sobie wyobrazić przede wszystkim smród. Kanalizacja z prawdziwego zdarzenia jeszcze tam nie istniała, a nieczystości płynęły sobie nieśpiesznie rynsztokami. Rynki i miejskie place były zasłane odchodami hodowlanych zwierząt, spędzanych z całej okolicy na targi. Najgorzej mieli mieszkańcy wschodniej części miasta, bo typowy dla Polski zachodni wiatr pchał cały ten odór prosto na nich.
Do fetoru człowiek może jeszcze przywyknąć, kiedy musi. Ale bez czystej wody nie przeżyje. A nieczystości czasem przedostawały się do miejskich studni. I sprowadzały na ludzi straszliwe epidemie.
Tak zwani rurmistrzowie wznosili więc budynki, które trochę przypominały późniejsze wieże ciśnień. Na rusztowaniu pod sufitem ustawiali skrzynię na wodę z dębowego drewna. A obok, na rzece lub kanale, montowali wielkie drewniane koło czerpakowe. Nurt rzeki wprawiał koło w ruch, czerpaki pełne wody wznosiły się do góry, a na szczycie wlewały swoją zawartość do skrzyni. Działało to całkiem przyzwoicie, dopóki nie przychodził solidny mróz. Bo wtedy rzekę skuwał lód.
Takie koło działało m.in. w Oleśnicy na Dolnym Śląsku. – W Żninie podobnych urządzeń raczej nie było. Woda zapewne zwyczajnie, grawitacyjnie spływała do specjalnych studzienek w mieście, zakończonych ręcznymi pompami – uważa archeolog Szymon Nowaczyk. – Żnin w średniowieczu leżał między jeziorem a rozlewiskami rzeki Gąsawski i bagnami. Być może ciągnięto wodę z Jeziora Czaple do drugiej części miasta, leżącej nad bagnami. Bo tam z wodą zdatną do picia mogły być kłopoty. To na razie hipoteza, zobaczymy, czy się potwierdzi – mówi.
Odpadki służą rurze
Rury z drewna przetrwały pod jedną z ulic Żnina, bo przez cały czas leżały w wilgoci. – Drewniane zabytki świetnie się zachowują, jeśli leżą w torfie. Bo torf trzyma wilgoć i nie przepuszcza powietrza – wyjaśnia Szymon Nowaczyk. – Podobnie dobrze konserwuje ziemia w miastach, która powstała z odpadków, nieczystości i gruzu. W takiej warstwie ziemi zachował się nasz rurociąg – dodaje. Niebezpieczeństwo dla drewnianych zabytków nadchodzi tuż po ich wydobyciu na powierzchnię. Takie drewno ma już mocno zmieniony skład chemiczny. Więc ledwo zacznie schnąć, a już bardzo gwałtownie się kurczy. Pęka przy tym i kruszy się w rękach. – Jeśli ktoś z Państwa znajdzie kiedyś przypadkiem drewniany zabytek, to pierwsza rzecz: wsadźcie go do miski lub wanny i obciążcie czymś, żeby nie wypłynął. Dopiero wtedy zawiadomcie archeologów – radzi Nowaczyk. Przez najbliższe dwa lata wiekowe rury ze Żnina będą moczone w roztworze glikolu. – Powolutku glikole wymienią w drewnie całą wodę. Wtedy ten kawałek wodociągu już nie popęka i będzie go można pokazać w jakimś muzeum – ma nadzieję Szymon Nowaczyk.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak