Ostatnie wybory pokazały, jak bardzo podzielona jest Ukraina. Korzenie tych podziałów sięgają głęboko w przeszłość, kiedyw XVII w. decydował się los pierwszej próby stworzenia niepodległego ukraińskiego państwa.
Umowa zawarta przez Kozaków z Rosją w styczniu 1654 r. zmieniła bieg historii. Po wiekach przeżytych w jednym państwie z Polakami, Ukraińcy związali się z Rosją. Dzisiaj, jak się wydaje, próbują dokonać korekty tamtej decyzji. W granicach Korony Polskiej zwarty obszar, odpowiadający zasięgiem obecnemu państwu ukraińskiemu, znalazł się po Unii Lubelskiej (1569 r.).
Wcześniej większość tych ziem, poza Rusią Halicką, była częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był to teren słabo zaludniony. Nieliczne miasta i osady ginęły w bezkresnym stepie, sięgającym aż po Krym. Nigdy nie było tam silnej władzy. Miejscowi magnaci, zwani królewiętami”, byli panami życia i śmierci. Granice wyznaczał jedynie pas obronnych stanic. Po prostu Dzikie Pola, kresy, ziemie „u kraja”.
W rejonie dolnego biegu Dniepru, za porohami, skalnymi progami, leżało Zaporoże. Tam, na wyspie Sicz, mieściło się centrum kozactwa, wspólnota wolnych ludzi, chłopów-wojowników, którzy z wojaczki uczynili styl życia. Przez pokolenia zaciągali się do wojska Rzeczypospolitej, stanowiąc jego bitną, choć często niezbyt zdyscyplinowaną część. Próby narzucenia Kozakom poddaństwa przez kresową magnaterię już w XVI w. kończyły się buntami i rzeziami.
Gdy na Synodzie w 1596 r. w Brześciu Litewskim prawosławny metropolita kijowski Michał Rahoża podpisał unię z Rzymem, oznaczającą połączenie w jeden Kościół dwóch obrządków, Kozacy stali się jej zaciekłymi przeciwnikami. Uznali, że unia jest elementem polonizacji, ograniczającym ich wolność religijną. Te dwa elementy: społeczny – obrona osobistej wolności przed zakusami „królewiąt”, oraz religijny – wierność prawosławiu, przeciw popieranej przez władze polskie unii, miały decydujący wpływ na dalszy bieg wydarzeń.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski