Trudno oprzeć się wrażeniu, że "wraca nowe", jak powiadaliśmy w czasach PRL.
Znowu zrobiło się gorąco i niesprawiedliwie wokół Instytutu Pamięci Narodowej. W ostatnim numerze „Gościa Niedzielnego” A. Grajewski prostował nieprawdziwe przesłanki wypowiedzi posła PO A. Rybickiego o swoich relacjach z Januszem Kurtyką. Zdystansował się także od krytyki prezesa IPN sformułowanej przez posła Rybickiego w czasie sejmowego wystąpienia. Z kolei marszałek B. Komorowski przepraszał listownie (7 stycznia 2010) J. Kurtykę za „niedopełnienie obowiązku poinformowania Prezesa IPN o rozszerzeniu porządku dziennego posiedzenia Sejmu o pierwsze czytanie projektu likwidacji IPN oraz projektu o zmianie ustawy o IPN-KŚZpNP”. Dodajmy, że tego dnia Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka zaprosiła prezesa Kurtykę do Sejmu na posiedzenie poświęcone działalności IPN w 2009 roku. Ale nikt nie powiedział mu, że w tym samym czasie posłowie debatowali nad likwidacją kierowanej przez niego instytucji. Nikt też nie poprosił go o opinię na temat przedstawianych projektów i o przedstawienie stanowiska władz Instytutu w tej kwestii.
Osobie w moim wieku trudno oprzeć się wrażeniu, że „wraca nowe”, jak powiadaliśmy w czasach PRL. Właśnie zapadła kolejna ważna decyzja powołania komitetu obchodów 30-lecia Sierpnia ’80 bez przedstawiciela Instytutu Pamięci (!) Narodowej, przypominam – instytucji powołanej, podobnie jak jej władze, decyzją demokratycznie wybranego Sejmu RP. Wykluczenia IPN z oficjalnych obchodów dokonał jeden człowiek, postać ważna, historyczna, wybitna, ale nieposiadająca demokratycznego mandatu do decydowania. Prezydent L. Wałęsa, bo nim mowa, przegrał w 1995 roku wybory, podobnie jak przegrała wybory do sejmu w 1993 roku popierana przez niego partia BBWR (uzyskując niecałe 4 proc. poparcia).
Dzisiaj, jak pisze R. Kalukin w „Gazecie Wyborczej”, L. Wałęsa mówi – „albo IPN, albo ja” – i uzyskuje, co chce w sprawie obchodów 30. rocznicy powstania ponad 9-milionowego, niezależnego (!) związku Solidarność (!). Jak to jest możliwe? R. Kalukin, w typowym dla dzisiejszych mediów stylu (nazywając „przenikliwe spostrzeżenia Semki partyjnym obsikiwaniem terenu”) odpowiada: „... głównym problemem IPN nie jest to, że jest bliski PiS, tylko że mija się ze zbiorową pamięcią i tożsamością, a przy okazji ze zdrowym rozsądkiem”.
Więc zobaczmy, na czym polega to „mijanie się” IPN z pamięcią i zdrowym rozsądkiem. W 2009 roku w Instytucie opublikowano wiele ważnych pozycji, z Biuletynami IPN włącznie. Wybieram spośród nich, całkowicie subiektywnie, zaledwie kilka. Jest wśród nich biuletyn poświęcony ruchowi ludowemu i trzeci tom „Represji wobec wsi i ruchu ludowego (1939–1945)”. Kolejne pozycje to „Działacze” i „Pismaki”, o środowisku krakowskich świeckich katolików („Tygodnik Powszechny”, Znak, KIK) w latach 1957–1989 oraz „Zakony pod presją bezpieki” – o losie wspólnot zakonnych w województwie krakowskim w latach 1944–1975. Czy mijają się one z naszą zbiorową pamięcią? Czy książka „Kto w takich czasach Żydów przechowuje” o Polakach niosących pomoc ludności żydowskiej pod niemiecką okupacją jest znakiem braku rozsądku w IPN?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN