Ulubionym chwytem rządu jest przykrywanie złych wiadomości własnymi akcjami.
To nie jest reklama znanego portalu internetowego, tylko opis rzeczywistości polskiej A.D. 2009. Coraz więcej obserwatorów życia publicznego w Polsce szczypie się i pyta, czy to, co widzi w mediach, ma jakiś związek z realnymi wydarzeniami oraz z problemami Polski i świata. Większość programów zajmują cykle rozrywkowe oraz audycje z gatunku talk-show, w których gadające głowy mogą na ogół jedynie sformułować strzępy myśli, zanim nie przerwie im ta czy inna gwiazda dziennikarstwa lub agresywnie nastawiany adwersarz. Z tego, co dzieje się na świecie, dowiadujemy się głównie o pożarach, zamachach terrorystycznych i ciekawostkach, takich jak wykopanie rzekomego krateru po komecie, czy osiągnięcia w tresurze psów.
Obraz Polski, jaki wyziera z głównych programów informacyjnych, to przede wszystkim wypadki i skandale, bardzo często przedstawione w świetle jedynie słusznych poczynań naszego rządu. Telewizje prywatne otwarcie lansują głupotę, fałsz i nierzeczywistość. Autorów tych idiotycznych programów nie będę tu reklamował. Ale niedawny występ satanistycznego rockmana Nergala, nienawidzącego religii, a zwłaszcza Kościoła katolickiego, w programie Jolanty Kwaśniewskiej, wymarzonej kandydatki lewicy na urząd prezydenta Polski, nie tak dawno urzędowo zapewniającej o swej wierze, świadczy dobitnie, że wszystko jest możliwe, że widz ma uwierzyć w każdą bzdurę i manipulację.
Ulubionym chwytem obecnego rządu, z upodobaniem lansowanym przez telewizje prywatne, jest przykrywanie złych wiadomości własnymi akcjami. Taktyka ta opiera się na przekonaniu, skądinąd dość zasadnym, że widz ma krótką pamięć. Jeśli więc premier Donald Tusk zapowiada niemal natychmiastową likwidację hazardu, to mało kto zauważy, że jest to program mało realny, a ponadto skojarzy sobie zły hazard z dobrym premierem, a nie z aferą, w której zamieszani byli najbliżsi współpracownicy tegoż premiera. Słysząc, że nikt nie lubi być podsłuchiwany, widz nie dostrzeże być może plugawego języka, którym w nagraniach „Rysia, Zbysia i Grzesia” posługiwał się wiceminister skarbu. Czy mamy naprawdę uwierzyć, że premier egzekwuje moralne standardy, skoro sam stwierdził, że o dymisjach jego urzędników zdecydowały ich słabe występy medialne?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta