W języku polskim mówi się o rodzaju rzeczowników, a nie o ich płci.
Błyskotliwym zwycięstwem pewnej francuskiej posłanki zakończyło się niedawno w Parlamencie Europejskim głosowanie nad jej sprawozdaniem w sprawie równości kobiet i mężczyzn w dostępie do sztuk scenicznych. Można się obawiać, że następne jej sprawozdanie będzie dotyczyć dostępu do sztuk obscenicznych. Na razie jednak Francuzka owa postulowała na przykład, aby w celu zapewnienia równości szans przesłuchania artystów odbywały się zza parawanu. W przypadku skrzypków miałoby to jeszcze jakiś sens, ale w przypadku śpiewaków lub śpiewaczek?
Właśnie: kto ich rozpozna i czy w ogóle powinien rozpoznawać jako mężczyznę czy kobietę? Czy przypadkiem ktoś kogoś tu nie obrazi? Sprawą „języka neutralnego płciowo” (wszędzie ten seks! Przecież w języku polskim mówi się o rodzaju rzeczowników, a nie o ich płci!) zajęła się Komisja Parlamentu Europejskiego do spraw Równości Kobiet i Mężczyzn, publikując broszurę pod takim tytułem, ze wstępem sekretarza generalnego Parlamentu Haralda Rømera. Przed swym odejściem na emeryturę zachęcił on wszystkich współpracowników (o współpracowniczkach, zdaje się, zapomniał!) do stosowania zawartych w broszurze wytycznych. Problem w tym, że nie bardzo wiadomo jakich.
„Celem języka neutralnego płciowo jest unikanie wyboru słów, które można zinterpretować jako tendencyjne lub poniżające, ponieważ sugerują wyższość jednej płci nad drugą”. Założenie piękne, choć w praktyce niewykonalne przez wdrażanie instrukcji. Chaos pojęciowy, jaki wprowadza broszura, jest nawet gorszy niż zwyczaj, który chce się temperować. „Niektóre wyrażenia w jednym języku – pisze się w broszurze – mogą być do przyjęcia, a w innym – są kontrowersyjne (np. human rights i Menschenrechte z jednej strony, a droits de l’homme z drugiej strony)”. Doprawdy trudno zrozumieć, co tu jest do przyjęcia, a co nie. W języku angielskim używa się określenia oznaczającego „prawa ludzkie”, natomiast po francusku i niemiecku homme i Mensch mają podwójne znaczenie (mężczyzna i człowiek). Domyślam się, że określenie angielskie jest do przyjęcia, a Francuzi i Niemcy nie dorośli jeszcze do poprawności „płciowej” języka, ale z cytowanego sformułowania trudno to wyłowić. Na szczęście po polsku mówi się o prawach człowieka, więc na razie nikt nas się nie czepia. Chyba że za zacieranie różnic i udawanie, że nie ma sprawy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta poseł do Parlamentu Europejskiego