4 czerwca 1989 r. otrzymaliśmy szansę zmiany kompromisu zawartego przy Okrągłym Stole na sukces.
Wspominanie obrad toczonych przy Okrągłym Stole wywołało ten sam co zwykle spór. Symbolem podziału okazały się dwie uroczystości. Sejmowa zgromadziła liczne, chociaż niepełne grono uczestników ówczesnych obrad. Konferencja organizowana przez prezydenta L. Kaczyńskiego oddała głos historykom.
Uczestnikami pierwszego spotkania byli głównie ci, którzy po 20 latach stali się członkami lub sympatykami partii zwanej do niedawna Lewica i Demokraci. Uczestnikami konferencji „Rok 1989 – narodziny wolności” byli profesorowie o odmiennych spojrzeniach na niedawną przeszłość: J. Holzer, W. Roszkowski, A. Dudek, A. Friszke, A. Paczkowski, A. Chojnowski, A. Nowak czy A. Macierewicz. Na żadnej uroczystości nie było najważniejszych postaci z 1989 r., czyli L. Wałęsy, C. Kiszczaka i W. Jaruzelskiego. Generałowie i przywódca „Solidarności” wspominali przeszłość głównie w mediach.
To, że Okrągły Stół wciąż wykorzystywany jest do propagandowej narracji, widoczne było, aż do bólu, w mediach. Jedni komentatorzy nie mogli wyjść z podziwu nad mądrością reformatorów z PZPR, inni kwestionowali wszystkie skutki zawartego w 1989 r. kompromisu.
Miałam wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie o 15 lat i znowu, jak na początku lat 90., okrągłostołowe opowieści mają pomóc liberalnej lewicy wygrać najbliższe wybory. Nie potrafię inaczej wytłumaczyć uporu, z jakim dacie 6 lutego 1989 r. próbuje się nadać rangę 11 Listopada czy 3 Maja, mimo że nie ma żadnych szans na bycie świętem. Przegrywa o dwie długości z 4 czerwca 1989 r., kiedy to wybór Polaków nadał zawartemu wcześniej kompromisowi sens i zmienił go w sukces.
Gdyby wybory z czerwca 1989 r. zakończyły się tak, jak przewidywała strona partyjno-rządowa, czyli ponad 50-procentowym poparciem dla listy krajowej, nie byłoby czego świętować. Dziennikarze, którzy dzisiaj ubolewają, że „nadal jesteśmy podzieleni” i „nadal różnimy się poglądami”, mieliby powód do radości. Jedność moralno-polityczna narodu pod światłym przewodnictwem reformatorów z PZPR i dokooptowanymi liderami umiarkowanej „Solidarności” gwarantowałaby sojusz z ZSRR. A media kierowane przez J. Urbana lub R. Kwiatkowskiego kpiłyby z kapitalistycznego kryzysu, ciesząc się, że socjalistyczna bieda z ludzką twarzą chroni Polaków przed jego skutkami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN