Nie ma polskiej tożsamości narodowej bez pamięci o naszej obecności na Kresach
Wydarzenia polityczne towarzyszące obchodom 65. rocznicy rzezi Polaków na Wołyniu wymagają kilku słów komentarza. Wbrew pozorom nie było to tylko jedno z wielu podobnych wydarzeń, pokazujących naszą bezradność wobec zbrodni popełnianych na Polakach. Można by skwitować je jak zwykle: zbyt słabym jesteśmy narodem, by, przykładowo, doprowadzić do skazania zbrodniarzy z oddziałów Dirlewangera za wymordowanie tysięcy mieszkańców Woli w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. Setki tysięcy polskich ofiar niemieckich i sowieckich obozów koncentracyjnych to tylko koszty wojny i okupacji Niemców oraz Sowietów na ziemiach II RP.
Dlaczego więc oczekiwać, że bestialska rzeź 50–60 tysięcy Polaków przez ukraińskich nacjonalistów zostanie wpisana do polskiej pamięci jako ważne wydarzenie zasługujące na narodową pamięć? I to teraz, gdy nasze relacje z Ukrainą są tak ważne dla przyszłości tego rejonu Europy? Przecież rzeź na Wołyniu to tylko – zdaniem marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego – konsekwencja agresji Sowietów na Polskę 17 września 1939 roku, a dla Pawła Smoleńskiego („Gazeta Wyborcza”) kolejny przykład okrutnej wojny chłopskiej. Trzeba pogodzić się z tragiczną historią 1939–1945 i przyjąć do wiadomości, że takie są nasze, polskie doświadczenia.
Może byłabym skłonna przyjąć tę mądrą i dojrzałą interpretację za wiarygodną, gdyby nie towarzyszące jej wezwania formułowane przez tych samych ludzi do pamiętania o zbrodni popełnionej przez polskich są-siadów na setkach żydowskich mieszkańców Jedwabnego czy Kielc, gdyby nie uchwały potępiające Akcję Wisła, czy, jak w ostatnich dniach, projekt kolejnej w sprawie zniszczenia 100 cerkwi na Chełmszczyźnie przez władze II RP w 1938 roku. Jest bowiem naszym polskim obowiązkiem rozumieć tragedię wypędzonych po II wojnie światowej Niemców, ale zbudować Muzeum Powstania Warszawskiego i uroczyście obchodzić każdą jego rocznicę, to trąci polskim nacjonalizmem. A jeszcze dodatkowo myśleć o stworzeniu Muzeum Ziem Zachodnich czy Muzeum Kresów Polskich – to zwykła fanaberia i megalomania.
Dlatego nieobecność prezydenta RP, premiera RP, marszałka Sejmu i Senatu na uroczystych obchodach 65. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu skłania do trudnych pytań i bolesnych refleksji. Czy u podstaw sprzeciwu licznych autorytetów wobec prowadzenia przez polskie państwo polityki historycznej nie tkwi czasem ta sama przyczyna – kłopot z odwagą bycia narodem we współczesnych, europejskich czasach? Czy potrafimy określić w miarę jasno i czytelnie, które doświadczenia naszego narodu uważamy za żywe i wciąż ważne, a które jako mniej ważne możemy przesunąć na obrzeża tego, co naszą narodową i kulturalną tożsamość stanowi? Trzeba pewnej odwagi, by pozostać narodem, gdy liczne polskie i europejskie autorytety głoszą nieuchronną śmierć tej wspólnoty i zachęcają do pozostania ledwie zbiorowością polskich mieszkańców wschodnich rubieży Unii Europejskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN