"Laska" znaczy "miłość". "Milost" znaczy "łaska".
Kiedy na początku września Vaclav Havel domagał się, aby wybory parlamentarne w Polsce odbyły się pod nadzorem międzynarodowych obserwatorów, uznałem to za dyplomatyczne faux pas. Nie przypuszczałem jednak, że pomysł byłego prezydenta Czech dotknie mnie osobiście. A tu proszę. Równo tydzień przed wyborami pukają do moich drzwi dwaj stuprocentowi Czesi: poeta Miloš Doležal i tłumacz Jaroslav Šubrt. Czy to przypadek, że odwiedzają mnie akurat w momencie, gdy termometry w polskich domach pękają od politycznej gorączki, na partyjnych konwencjach szaleje tropikalna choroba z Filipin, a wszyscy wokół powtarzają jak mantrę: „Mordo ty moja”?
Oczywiście, że nie. Wprawdzie moi goście starają się rozmawiać głównie o literaturze, ale – jak na obserwatorów przystało – bacznie się rozglądają. Jeden chciał chodzić z dyktafonem po Matarni i nagrywać głosy ptaków, a zastałem go na drodze wśród parafian wykrzykujących raz „Tusk!”, raz „Kaczyński!”. Drugi wyszedł do Empiku po płyty z muzyką etniczną, a wrócił z gazetą codzienną, której nagłówki krzyczały to samo, co parafianie. Najwidoczniej Havel nie chciał drażnić naszego rządu i zamiast polityków przysłał na przeszpiegi pisarzy. Sam Szwejk lepiej by tego nie wymyślił.
Czerstwy chleb
Przepraszam Miloša i Jardę za tę nieufność, ale musiałem zachować minimum czujności i powagi. Zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej, kiedy każdy Polak wyciąga z szafy stare sztandary i idzie na wojnę. Na szczęście alarm okazał się fałszywy i przez dwa dni mogłem świętować z moimi czeskimi przyjaciółmi triumf życia nad polityką.
Początki były oczywiście trudne, głównie za sprawą językowych nieporozumień. Kiedy Miloš stwierdził, że mieszkamy z żoną w ładnym „baraku”, w mojej kieszeni otwierał się już szwajcarski scyzoryk i tylko interwencja Jardy, tłumaczącego, że chodzi o „dom”, zapobiegła rozlewowi krwi. Zamieszanie wywołała też próba usadzenia gości w salonie, czemu nie można się dziwić, zważywszy, że krzesło to po czesku fotel, a dywan – kanapa. Przy kolacji heroicznie zniosłem uwagę na temat jakości pieczywa, za co chwilę później otrzymałem nagrodę w postaci wyjaśnienia, że „czerstwe” to dla Czecha „świeże”. Wreszcie odpowiedziałem uśmiechem na zaskakujący komplement poety, iż na podwórku pachnie. Niestety, tłumacz natychmiast sprecyzował znaczenie tego słowa, ściskając nos palcami. I mina mi zrzedła.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor "Frondy"