"Kobiety na falach" znów chcą przypłynąć do Polski
Podobno nic dwa razy się nie zdarza, ale lepiej dmuchać na zimne. Z takiego założenia wyszedł mieszkaniec holenderskiego miasta Schagen, Johan Huibers, który zbudował replikę biblijnej Arki Noego w skali 1:1. Żeby zachować wierność historycznym przekazom, użył wyłącznie drewna cedrowego i sosnowego. Kiedy po dwóch latach statek był gotowy, Holender wystrugał jeszcze figury zwierząt i poustawiał je w jego wnętrzu. Teraz chce wystawiać swoje dzieło w Holandii, Belgii i Niemczech, żeby przekonać niedowiarków o realizmie Starego Testamentu.
Jeśli potop rzeczywiście jest nam pisany, na powierzchni wody utrzymają się prawdopodobnie tylko dwa statki – oba pod banderą holenderską. Azylem dla żywych stworzeń stanie się Arka Johana, a wokół niej pływać będzie klinika aborcyjna organizacji „Kobiety na falach”. Każdego ranka, gdy para ludzi czy innych hipopotamów pojawi się na dziobie arki, z głośników zamontowanych na aborcyjnym kutrze rozlegnie się komunikat: „W twoim kraju aborcja nie jest dozwolona. Women on Waves udostępnią ci ją legalnie i bezpiecznie. Na pokładzie statku holenderskiego na pełnym morzu obowiązuje prawo holenderskie. Na jego mocy wolno jest wydać ci preparaty wywołujące aborcję medyczną (farmakologiczną), o ile przewidywana miesiączka jest spóźniona o najwyżej 16 dni. Usługi te są wykonywane według holenderskich standardów medycznych, włącznie z ich poufnym charakterem”.
Trudno rozstrzygnąć, jak zachowają się wobec tej propagandy jedyni ocaleni przedstawiciele gatunku ludzi i gatunku hipopotamów. Jeśli jednak skorzystają z oferty, życie na Ziemi nie przetrwa i budowa arki pójdzie na marne.
Po morzach i oceanach
Organizacja „Kobiety na falach” już od sześciu lat wysyła swój statek w pobliże krajów, w których obowiązuje prawo ograniczające dopuszczalność przerywania ciąży. Oficjalnie aborcjonistki nie powinny wpływać na żadne wody terytorialne, ale kto by sobie zawracał głowę przepisami, gdy chodzi o dziejową misję. Dla polityków lewicowych cała akcja ma charakter humanitarny i zasługuje na uznanie, dla prawicowych – jest incydentem, na który trzeba przymknąć oko, żeby nie drażnić rekina politycznej poprawności.
Jak dotąd, jedynie rząd Portugalii w 2004 roku stanowczo zareagował na wizytę nieproszonych gości. Aborcyjny kuter został otoczony przez okręty portugalskiej marynarki wojennej, a miejscowy minister obrony sprzeciwił się wpłynięciu jednostki do jakiegokolwiek portugalskiego portu. Chadecki rząd holenderski początkowo wystosował oficjalny protest w tej sprawie, ale później poszedł po rozum do głowy i ograniczył pozwolenie na działalność „Kobiet na falach” do jednego szpitala w Amsterdamie.
Minęły jednak trzy lata i aborcjonistki odzyskały licencję na pływanie po morzach i oceanach z rąk socjaldemokratycznej minister zdrowia. W tym roku planują odwiedzić Irlandię, Maltę i… Polskę. Jeśli plan wypali, będzie to już druga wizyta „Kobiet na falach” w naszym kraju. Feministki się cieszą, a politycy znowu nie wiedzą, co robić. Tylko minister gospodarki morskiej Rafał Wiechecki zapowiedział, że będzie stanowczo przeciwdziałał ewentualnemu wpłynięciu na polskie wody terytorialne pływającej kliniki aborcyjnej. A jeśli się okaże, że na jej pokładzie przeprowadzane są nielegalne aborcje, nie zawaha się aresztować statku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor "Frondy"