Choć w dążeniu do prawdy możemy popełnić błędy i choć często jest ona trudno osiągalna, chrześcijanin nie może jej unikać
Sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa rozsypała społeczną i polityczną układankę, na którą patrzyliśmy przez ostatnie lata. Poszczególne części polskich puzzli rozleciały się na różne strony i teraz zaczynają się układać z powrotem.
Obraz, jaki się wyłania, jest częściowo znany, ale widać w nim nowe zarysy. Znane są te fragmenty, które tworzyło dotąd środowisko Radia Maryja i „Naszego Dziennika”, a także, z drugiej strony, „Gazety Wyborczej”. Nowe jest to, że te obrazy zaczynają się na siebie nakładać. Fundamentalizm pierwszych i relatywizm drugich wydawał się sytuować te środowiska na przeciwległych krańcach ideowych, więc skąd ta zgodność?
Nowa linia podziału
Mam wrażenie, że nagle pojawiła się nowa linia podziału opinii publicznej: na tych, którzy sądzą, że rezygnacja arcybiskupa była dobrym krokiem, i tych, którzy uważają, że stało się źle. Wielu publicystów unika odpowiedzi na to pytanie wprost, gdyż mogłoby to ich postawić w kłopotliwej sytuacji. Odpowiadają oni pośrednio, albo broniąc arcybiskupa, albo atakując media oraz prawdziwych lub urojonych wrogów Kościoła, albo wreszcie krytykując nadmierną ingerencję rządu w sprawy kościelne lub jego brak reakcji. Różnym ludziom sprawa arcybiskupa Wielgusa kojarzy się z różnymi obsesjami. W wielu skrajnych wypowiedziach na ten temat wspólna jest jednak niechęć do lustracji.
W jednym z najdziwniejszych tekstów w tej sprawie ks. prof. Czesław Bartnik mówi o „oczyszczaniu” Kościoła przez „zabijanie” księży. Przytacza wszelkie możliwe i niemożliwe argumenty na obronę arcybiskupa i wytacza najcięższe działa przeciw jego krytykom. Atakuje „sektę”, czyli „korporację antykościelną”, zaliczając do niej publicystów „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku”, „Więzi”, „Gazety Polskiej”, a nawet niektórych dominikanów i jezuitów. Porównuje ich do średniowiecznych katarów. Usprawiedliwia arcybiskupa Wielgusa, pisząc, iż sądził on najwidoczniej, „że żadnych dokumentów już nie ma”. Użalając się na zagrożenia Kościoła, konkluduje, że „trzeba będzie nosić ze sobą rewolwery, by bronić się przed rewolwerowcami”. Ksiądz profesor winien rozważyć, co to znaczy, że na czele wykrytej przezeń sekty stanął ostatecznie papież Benedykt XVI.
W tymże „Naszym Dzienniku” Jan Maria Jackowski twierdzi, że ujawniając prawdę, dziennikarze uderzają w Kościół, gdyż wizja Kościoła nie jest oparta na perspektywie doczesnej. Pisze też o współczesnej wizji józefinizmu, czyli ingerencji władz politycznych w życie Kościoła. Czyżby, jego zdaniem, pojęcie prawdy było tylko „doczesne”? W tym samym numerze dziennika pewien ksiądz sugeruje, że arcybiskup został „zaszczuty przez pismaków”, gdyż wyrok na niego wydano nocą, a „diabeł nie śpi, działa pod osłoną nocy”. Obawiam się, że było inaczej, gdyż dokumenty w sprawie arcybiskupa czekały w IPN parę miesięcy na uwagę episkopatu, a arcybiskup zechciał się do nich ustosunkować dopiero po objęciu urzędu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego