Polskiej demokracji zaszkodziła medialna histeria, towarzysząca debacie nad propozycją blokowania list kandydatów do rad samorządowych
W drugiej połowie sierpnia spędzałam urlop w ukrytym na skraju Puszczy Bolimowskiej gospodarstwie agroturystycznym, oddalonym o kilka kilometrów od miejsca, w którym można było kupować prasę. Bez większego żalu zrezygnowałam z codziennej lektury, ale burza wokół nowelizacji ordynacji wyborczej do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich sprawiła, że śledziłam jej losy na ekranie telewizora. Wieści o sejmowej batalii, toczonej wokół ordynacji w wyborach samorządowych 2006 r., czerpałam więc wyłącznie z programów telewizji publicznej oraz z dwu komercyjnych stacji Polsatu i TVN.
To tylko medialna burza
Każdego dnia oglądałam polityków, ekspertów i dziennikarzy skoncentrowanych na komentowaniu licznych wad i mniej licznych zalet polityków rządzącej koalicji i opozycji. O liderach PiS mówiono głównie, że forsując zmianę ordynacji, zagrażają demokracji, ograniczają obywatelskie prawa moich rodaków i działają na rzecz swoich wąskich, partyjnych interesów. Politycy opozycji znacznie częściej odgrywali rolę bohaterskich obrońców demokracji i jedynych rzeczników praw wyborców. Ich głównym narzędziem walki o praworządność III RP był bojkot i nieobecność na posiedzeniach komisji sejmowej. Z rosnącą niecierpliwością szukałam wiedzy o istocie dokonywanych zmian i racjonalnych argumentów przemawiających za prawdziwością kasandrycznych przepowiedni. Nie doczekałam się.
Ostatecznie ustawa przeszła pomyślnie głosowania w sejmie i senacie oraz błyskawicznie zakończoną procedurę podpisania jej przez Prezydenta RP. Moje przypuszczenia, iż cały ten medialny szum nie miał racjonalnego uzasadnienia, znalazły potwierdzenie, gdy przeczytałam tekst ustawy o ordynacji wyborczej do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich, mającej zastosowanie w wyborach 2006.
W mojej opinii nowe zasady wzmacniają (!) demokrację, a wyborcy po nowelizacji znajdują się w daleko lepszej niż poprzednio sytuacji. Zmiana stwarza warunki, sprzyjające trwałej współpracy między ugrupowaniami, które nie zamierzają tworzyć koalicji zatwierdzanych przez centralne władze swoich partii. Takie koalicje są zwykle sygnałem dla wyborców, że tworzące je partie prędzej czy później zrezygnują z odrębności i powołają jedną formację polityczną. Tymczasem w wyborach samorządowych zarówno terenowe komitety wyborcze partii politycznych, jak i komitety reprezentujące pozapolitycznych kandydatów często chcą mieć większą swobodę przy zawieraniu lokalnych porozumień. Dotychczas cała praca, polegająca na ustalaniu, kto z kim i w jaki sposób stworzy większość w pracach samorządu, odbywała się po wyborach. Często towarzyszyły temu burzliwe kryzysy, roszady i konflikty. Co więcej, wyborcy byli zaskakiwani porozumieniami, których nie tylko się nie spodziewali, lecz którym bardzo często byliby przeciwni.
W nowej ordynacji sytuacja jest bardziej przejrzysta. Wyborcy wiedzą przed wyborami, kto z kim będzie współpracował w radzie gminy, powiatu czy w sejmiku wojewódzkim i dzięki temu mogą bardziej świadomie wybierać. Co więcej, nie muszą rezygnować z popierania partii lub stowarzyszenia, które np. w świetle sondaży ma niewielkie szanse na przekroczenie pięcioprocentowego progu wyborczego. Po raz pierwszy ich głosy nie zostaną zmarnowane. Poprzednio, popierając „przegranych”, nieświadomie pomagali zwycięzcom wyborów zwiększyć liczbę otrzymanych mandatów, bo obowiązujący system promuje najsilniejszych. Dzisiaj przekażą swoje głosy na rzecz list tych komitetów, z którymi ich przegrani kandydaci stworzyli przedwyborczy blok.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN