Trudno akceptować cudze pogląda czy wierzenia, skoro mamy własne
W Parlamencie Europejskim 17 stycznia 2006 r. odbyła się debata na temat homofobii. Był to spektakl przygnębiający. Po wystąpieniu komisarza sprawiedliwości i spraw wewnętrznych Franco Frattiniego posypały się na niego zarzuty i żądania, które mogły wywołać wrażenie, iż największym problemem społecznym Unii jest dyskryminacja homoseksualistów. Obok niemieckiej socjalistki Lissy Groener i Brytyjczyka Michaela Cashmana, którzy ostentacyjnie obnoszą się ze swą odmiennością seksualną, najgłośniej atakował „bandytyzm” homofobów, i to głównie w Polsce, polski socjalista Józef Pinior.
Sympatia nakazana prawem
W przyjętej większością głosów rezolucji (468 – za, 149 – przeciw) znalazła się definicja homofobii. Określono ją jako „irracjonalny lęk i awersję wobec lesbijek, gejów, biseksualistów i transseksualistów”. Autorom rezolucji chodziło więc o zakazanie wywoływania lęku i awersji oraz nakazanie pozytywnych uczuć wobec wymienionych grup. Stwierdzili, iż partnerzy ze związków jednopłciowych nie cieszą się wszędzie tymi samymi prawami co różnopłciowych. Odwołali się do praw podstawowych Unii Europejskiej oraz dyrektyw Komisji Europejskiej w sprawie walki z dyskryminacją. Stwierdzili, że Unia powinna doprowadzić wszystkie kraje członkowskie do likwidacji homofobii i promowania równości praw co do orientacji seksualnej. Zażądano zakazu dyskryminacji ze względu na orientację seksualną „we wszystkich dziedzinach”, czyli także w zakresie zawierania małżeństw, adopcji dzieci i prowadzenia działalności edukacyjnej. Zażądano też kampanii w podobnym duchu w szkołach, na uniwersytetach i w mediach przy wsparciu czynników administracyjnych. Co najważniejsze, zażądano realizacji dyrektywy, zakładającej równe traktowanie w zatrudnieniu i wyborze zawodu, co wobec różnych uregulowań prawnych w krajach członkowskich i otwarcia rynków pracy oznacza wprowadzenie boczną furtką uregulowań omawianej sprawy najdalej idących we wszystkich państwach Unii.
Między szacunkiema tolerancją
W czasie debaty pojawiła się teza, że różnorodność jest wartością oraz że należy szanować prawa mniejszości. Święte słowa, tylko naprawdę chodzi o coś zupełnie innego: o zamianę przywileju w powszechne prawo. Każdy człowiek ma prawo do szacunku, ale nie każdy jest uprawniony do wszystkiego. Aby korzystać z przywileju, należy spełnić pewne warunki. Na przykład aby mieć prawo do praktyki lekarskiej, należy zdobyć określone kwalifikacje. Nie udziela się ślubu osobom będącym rodzeństwem, nie tylko dlatego, że tak nakazuje obyczaj, ale także dlatego, że zagrażałoby to zdrowiu potomstwa. Uznawanie za małżeństwo osób tej samej płci jest zaprzeczeniem istoty instytucji małżeństwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego