Potrafimy się jednoczyć w opozycji i walce, natomiast nie potrafimy wspólnie budować
Tegoroczne Święto Niepodległości jest najlepszą okazją do rachunku sumienia, na ile my, Polacy, potrafimy nie tylko „wybić się na niepodległość”, ale jak z niej korzystamy: dziś, tu i teraz.
Powyborcza nostalgia
Większość Polaków po ostatnich wyborach czuje się rozczarowana i oszukana... Zamiast zapowiadanej „odnowy moralnej”, obserwujemy brak poczucia „dobra wspólnego” ze strony czołowych polityków prawicy. W miejsce „Polski solidarnej” mamy publiczną kłótnię. Zamiast zapowiadanej silnej Czwartej Rzeczypospolitej mamy słaby, mniejszościowy rząd, którego przyszłość zależeć będzie od koalicji ze skrajnymi siłami politycznymi, bardzo wątpliwej konduity. Na dodatek rząd powołany przez PiS wycofuje się już z części najbardziej oczekiwanych przez społeczeństwo przedwyborczych obietnic.
Kto jest winien? Jedni będą twierdzić, że PiS, którego cechuje niepohamowana żądza objęcia najważniejszych w państwie stanowisk, a przede wszystkim przejęcie stuprocentowej kontroli nad aparatem bezpieczeństwa. Inni z kolei winą obarczać będą PO, interpretując jej niechęć do wspólnych rządów z PiS brakiem odpowiedzialności za państwo.
Walczymy, a nie budujemy
Tymczasem główną winę – zdaniem niżej podpisanego – ponosi rozpowszechniona w Polsce mentalność, polegająca na tym, że potrafimy się jednoczyć na etapie opozycji i walki, natomiast nie potrafimy wspólnie budować. Nie jesteśmy też zdolni do dialogu, rozumianego jako umiejętność poszanowania drugiego w jego inności, a przy tym skupienia się na tym, co łączy, a nie na tym, co dzieli.
A skoro dziś główni aktorzy prawicowej sceny politycznej deklarują się jako katolicy, należy postawić pytanie o ich formację chrześcijańską, a raczej o poważne braki w tejże formacji. Przecież większość z „naszych” polityków była przez lata nie tylko zwykłymi parafianami, ale przynależała do różnorodnych kręgów duszpasterskich.
Pytanie o formację
W tym kontekście przychodzi mi do głowy smutna konstatacja, że proponowana przez nasze środowiska formacja chrześcijańska ma jakieś poważne luki... Chorobą polskiego katolicyzmu – i to wcale nie nową – jest przeżywanie wiary na sposób pietystyczny, na płaszczyźnie prywatnej relacji z Panem Bogiem. Nie ma to niemal żadnego przełożenia na sposób uczestnictwa w tej szerszej wspólnocie, którą nazywamy życiem społecznym. Taki zarzut polskiej religijności stawiał przed 1939 rokiem słynny dominikanin, o. Jacek Woroniecki. Jak widać, niewiele zmieniło się od tego czasu.
Mówi się często o ożywczym dla Kościoła fenomenie nowych ruchów apostolskich czy wspólnot religijnych. W sensie głębszego doświadczenia religijnego ruchy te rzeczywiście wnoszą bardzo wiele. Dla wielu, szczególnie młodych ludzi, stwarzają one okazję do osobistego poznania Jezusa, oraz nawet bardzo głębokiego doświadczenia wspólnoty eklezjalnej.
Ale cóż z tego, kiedy ci sami ludzie, którzy świetnie funkcjonowali w tego rodzaju środowiskach – gdy zostaje powierzona im poważniejsza funkcja społeczna – stają się często zaprzeczeniem głoszonych wcześniej zasad. Wypisane na sztandarach dobro wspólne zastępowane jest partykularnym dobrem grupy politycznej. Ideał miłości i solidarności zastępuje ostra walka z każdym, kto myśli inaczej. Postulat pokory przekształca się w pychę, zakładającą, że tylko ja i moi partyjni koledzy mają rację, każdemu więc, kto myśli inaczej, należy wypowiedzieć wojnę. Jest to rodzaj głębokiego upośledzenia w sferze moralnej.
Co zrobić?
Odnowę zacząć należy od poziomu najniższego, czyli od każdej parafii. Parafia nie może być „stacją obsługi sakramentalnej”, lecz miejscem kształtowania postaw solidarności na poziomie lokalnym. Jeśli ktoś – już na poziomie katechezy czy uczestnictwa w oazie – nie doświadczy, że wiarę należy wcielać w czyn w najbliższym środowisku, przez całe życie jego chrześcijaństwo będzie miało wymiar wyłącznie deklaratywny.
Natomiast środowiska bardziej elitarne – ruchy i stowarzyszenia – obok formacji duchowej, liturgicznej i sakramentalnej wielki wysiłek muszą włożyć w kształtowanie etyki społecznej, uznając to za podstawę obecności chrześcijańskiej w świecie. Ich celem jest kształtowanie formacji integralnej, którą cechuje harmonia pomiędzy „aktem wiary” a konkretnym czynem, niezależnie od okoliczności. Tylko taki typ formacji może zasypać przepaść pomiędzy wiarą „przeżywaną” a wiarą „realizowaną”, pojmowaną jako zadanie na każdym etapie życia, polityki nie wyłączając.
Jest też wielkie pytanie o Akcję Katolicką jako środowisko, którego szczególnym charyzmatem winno być kształtowanie postaw chrześcijan w życiu publicznym. Tymczasem można odnieść wrażenie, że cały wysiłek lokalnego Kościoła w tym zakresie ograniczył się do powołania Akcji. Nikt natomiast nie pomyślał o wypracowaniu szczegółowych wzorców jej działalności, a przede wszystkim o przeniesieniu ich na najbardziej podstawowy poziom: diecezji, parafii czy po prostu zwykłego osiedla, w konfrontacji ze wszystkimi problemami, jakich doświadcza każda społeczność lokalna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej