Demokracja polega nie tylko na wrzucaniu kartek do urny raz na cztery lata. Warunkiem wolnych wyborów jest wiedza o politykach.
Socjologowie, filozofowie i politolodzy toczą spory o treść pojęcia „dobro wspólne”. Nie wdając się w szczegóły, różnice zdań dotyczą i tego, co składa się na „dobro wspólne”, i tego, jak licznej większości potrzeba, by to ustalić. Czasami to, co dla naukowców bywa przedmiotem skomplikowanych dociekań, dla ludzi praktyki bywa oczywistością, a intuicja okazuje się lepszym przewodnikiem w poszukiwaniu „dobra wspólnego” niż naukowe studia. Spory wokół listy zasobów IPN przypomniały, jak trudno porozumieć się w kwestii „dobra wspólnego”.
Demokracja
Ważną wartością współtworzącą „wspólne dobro” jest demokracja, chociaż wielu uważa, że „w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, czy rządy są demokratyczne, czy niedemokratyczne”. Systemy totalitarne i autokratyczne mają sprawny aparat władzy i wspierających go licznych aparatczyków. System demokratyczny bez obywatelskiego zaangażowania słabnie i karleje. Bywa, że pod maską „skuteczności” władzy ukrywa się dążenie rządzących do koncentracji władzy i do ograniczania zakresu kontroli sprawowanej przez media i obywateli.
Czasami mówi się, że największą zaletą demokracji jest gwarancja pokojowej zmiany ekipy rządzącej w terminie określonym procedurą. Stabilność władzy jest wartością, i tylko poważne powody uzasadniają skrócenie kadencji. Dojrzałe demokracje poznajemy po gotowości rządzących do rozpisania przedterminowych wyborów. Jeśli w trakcie kadencji rządząca partia traci akceptację i przegrywa ważne referendum, wybory do Parlamentu Europejskiego lub władz lokalnych, a także gdy rząd traci stabilną większość w parlamencie, przeprowadza się wcześniejsze wybory. Tak dzieje się w krajach o stabilnej demokracji. Tak, niestety, nie dzieje się w Polsce. W III RP tylko raz skrócono kadencję Sejmu – gdy upadł rząd H. Suchockiej.
Lewica zdaje się znacznie bardziej przywiązana do władzy. Mimo iż rząd M. Belki nie ma stabilnej większości w Sejmie, a wyniki sondaży zapowiadają poparcie niewiele powyżej progu 5 proc., Rada Krajowa SLD podjęła decyzję przeprowadzenia wyborów dopiero jesienią. I ani liczba poważnych afer, w które zamieszani są politycy SLD, ani złożona przez Belkę obietnica przeprowadzenia wyborów wiosną nie mają znaczenia. I żeby było śmieszniej, a może smutniej, politycy SLD uzasadniają swoją decyzję „dobrem wspólnym”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN