To jest już tak, że gdy jesteś „oświecony” religijnie, bardzo łatwo możesz stać się agresorem wobec tych wszystkich, których uważasz za duchowych troglodytów – ludzi, którzy niczego nie rozumieją.
Paweł, a właściwie Szaweł z Tarsu, to człowiek, o którym można powiedzieć, że świetnie rozumiał religię. Miał bardzo precyzyjną odpowiedź na pytanie, czym jest religia, tyle że ta jego definicja religii wprowadziła go w jeden z najgłębszych regresów duchowych, jaki w ogóle można sobie wyobrazić. Przykład życia św. Pawła pokazuje, że można tak sobie zdefiniować religię, że doprowadzi to do poważnego tąpnięcia w relacji z Bogiem.
Dla Szawła istotą religii było zasługiwanie i wykazywanie się. W ogóle to słowo „zasługiwanie” jest bardzo ciekawe. Ono wciąż jest obecne w języku polskim i w modlitwach, i w kaznodziejstwie, i w nauczaniu. Ale to słowo na pewno w języku polskim niesie całkowicie inną treść niż w oryginalnym sensie. W judaizmie (ale też w katolicyzmie) pojęcie „zasługi” oscyluje zawsze wokół współpracy z łaską. Czyli gdy mówisz, że ktoś „zasłużył na dary Boże”, to chcesz powiedzieć, że on „tak wszedł na poszczególnych etapach swojej drogi we współpracę z Bogiem, że uczynił się wewnętrznie gotowym do tego, by podjąć kolejne wyzwania, przyjąć kolejne łaski”. Czy w potocznym rozumieniu słowo „zasługiwanie” cokolwiek oddaje z tej idei? Nie. Ono od razu wprowadza nas w myślenie typu: „Muszę koniecznie przekonać Boga, że jestem w porządku, w związku z czym On mnie nie potępi i nie odrzuci, a może nawet da mi jakieś łaski (choć zapewne będzie patrzył na mnie z lekkim obrzydzeniem)”. To słowo „zasługiwanie” odsyła nas w przestrzeń kogoś, kto stara się pokazać swoim zachowaniem, że może być przyjęty i kochany przez Boga. Że zasługuje na Jego miłość i na Jego uwagę.
Więc jeśli mówię, że u Szawła rozumienie religii sprowadzało się do „zasługiwania”, to chcę przez to powiedzieć, że uważał on, iż poprzez czyny, poprzez praktyki religijne, człowiek może wypracować sobie jakąś zasługę u Boga. Ten właśnie sposób przeżywania relacji z Bogiem doprowadził Szawła do jednego z najbardziej spektakularnych regresów duchowych.
Szaweł nie był w stanie słuchać Słowa i przyjmować Bożego obdarowania z innej pozycji niż ten, komu się należy. „No bo przecież sobie zasłużyłem!”.
I oto Jezus postanawia kogoś takiego, jak Szaweł, wyprowadzić z tego niebezpiecznego myślenia – z tej karykaturalnej relacji z Bogiem, z karykatury życia duchowego. Co ciekawe, Szaweł sobie kompletnie nie zdaje sprawy z tego, jak błędne jest jego pojmowanie Boga. Wręcz przeciwnie! Uważa się za człowieka oświeconego, który dokładnie wie, co należy robić, żeby się Bogu podobać.
Sięgnijmy do Dziejów Apostolskich, do opisu tamtego Szawła i do tego, co wydarzyło się w jego życiu w drodze do Damaszku:
Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł. Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?”. „Kto jesteś, Panie?” – powiedział. A On: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić” (Dz 9,1-6).
Dlaczego Szaweł „pałał nienawiścią i chęcią mordowania uczniów Pana”? Dlatego, że oni głosili coś, co było absolutnym przeciwieństwem jego filozofii zasługiwania przez uczynki prawa. Poza tym Szaweł wie, co należy robić, a oni tego nie robią, wyłamują się! To jest już tak, że gdy jesteś „oświecony” religijnie, bardzo łatwo możesz stać się agresorem wobec tych wszystkich, których uważasz za duchowych troglodytów – ludzi, którzy niczego nie rozumieją. Paweł uważa się za erudytę religijnego. I w jego oczach chrześcijanie są takimi właśnie troglodytami, którzy coś sobie ubzdurali, ale niczego nie pojmują. Pała więc chęcią zrobienia porządku, a najlepiej wyeliminowania ich wszystkich raz na zawsze.
Przerażająca jest gorliwość Pawła w „robieniu porządku” z chrześcijanami. Idzie do arcykapłana po listy, które umożliwią mu uwięzienie w Damaszku zwolenników nowej drogi, mężczyzn i kobiet. Przerażające jest to, co dzieje się z człowiekiem, który ma pewność, że jest w posiadaniu prawdy – jak łatwo gorliwość religijna przeradza się w żądzę zwalczania tych, którzy „nie wiedzą”! Jeśli na sto procent wszystko wiesz, to na sto procent zaczniesz zwalczać, tępić, upokarzać tych wszystkich, którzy nie wiedzą. Tych wszystkich głupków i ignorantów duchowych. Zaczniesz ich ustawiać, wypędzać z Kościoła albo Bóg wie, co jeszcze wymyślisz…
Mamy więc Szawła, który w swojej złowieszczej gorliwości zbliża się do Damaszku. I nagle poraża go światło z Nieba – prawdziwe światło. To jest światło Bożej prawdy. To jest światło Bożej chwały. Tej chwały, która nie jest do zatrzymania ani w kościołach, ani w pojęciach, ani w formułkach, ani w mentalności, ani w gorliwości, ani w jakichś małych grupkach – w niczym.
To światło prawdy, światło chwały, światło łaski, które jest hojnością udzielającego się Boga, absolutnie przerasta wszelkie ludzkie wyobrażenia. To jest takie światło, które w mikrosekundę gasi żałosny ogarek, który człowiek „oświecony” dotąd uważał za megaobjawienie.
Że ty niby wiesz, o co chodzi w wierze? Wydaje ci się, że umiesz obsługiwać Boga? Ty umiesz obsługiwać religię, ty umiesz obsługiwać Kościół, wspólnotę, ale nie Boga!
Tę listę ludzkich „oświeceń” można by rozszerzać w nieskończoność. Są na przykład tacy megaojcowie, takie megamatki, co zawsze wiedzą, co robić. Oni już wszystko przeczytali na ten temat, są wyedukowani na wszystkie strony, mają najbardziej świetliste światło na temat tego, jak wychowywać dzieci… Albo ci, którzy wiedzą doskonale, o co chodzi w życiu społecznym i wszystkich wokół chcą ustawiać. A jeśli ktoś im się sprzeciwi, to uznają go za głupiego, wyśmieją, w ogóle nie będą z nim rozmawiać. Te wszystkie radykalne oświecenia, niezależnie w jakim obszarze by się dokonywały, mają jedną wspólną cechę: zawsze czynią człowieka zakutym łbem, a zarazem robią z niego potencjalnego mordercę wszystkich – jego zdaniem – nieoświeconych.
Moment pojawienia się prawdziwego światła w życiu Szawła sprawia, że gaśnie jego płomyczek fałszywego przekonania. W jednej chwili Szaweł ślepnie – uświadamia sobie, że niczego nie widzi. Niczego nie wie. Jak wielka jest skala odkrycia tego regresu! Wydaje ci się, że wiesz wszystko o religii, a chwilę później odkrywasz, że nie wiesz niczego. Myślę, że większość ludzi aż takiego obnażenia po prostu by nie przeżyło. To, że Szaweł nie walnął sobie w łeb pod tym Damaszkiem i że dziś jest filarem chrześcijaństwa, zawdzięcza kilku rzeczom.
Najważniejsze jest to, że Paweł natychmiast wchodzi z Bogiem w dialog. Pierwsze pytanie, jakie zadaje, brzmi: „Kim jesteś?”.
W momentach głębokiego religijnego regresu bez modlitwy ani rusz. Oczywiście, ważny jest kierownik, przyjaciel duchowy, ktoś, kto będzie przy tobie w tych wszystkich zmaganiach, ale jedno jest pewne: bez modlitwy nie da się wyjść z regresu. Nieprzypadkowo po przybyciu do Damaszku Paweł podejmuje trzydniowy post. To duchowe zaangażowanie zawsze oznacza ogromną gotowość na spotkanie z Bogiem. To czas wyciszenia „zagłuszaczy”, aby usłyszeć Tego, który pragnie przemówić z czułą mocą.
Szaweł zwraca się do Jezusa. To jest piękny obraz jego gotowości do nawrócenia. W tej swojej biedzie, w tym poczuciu porażki, obnażenia, chce się dać poprowadzić Jezusowi. Co ciekawe, Jezus wcale się nie spieszy, by poustawiać Pawłowi na nowo jego poglądy. Nie jest tak, że cała pewność siebie Pawła została natychmiast oświecona światłem poznania Prawdy. Jezus wybiera dla swojego przyszłego apostoła trudniejszą drogę. Mianowicie ten arogancki Paweł, kiedy wstaje, nic nie widzi. Teraz będzie się musiał poddać prowadzeniu drugiego człowieka.
Bardzo wielu ludzi odnalazło sens kierownictwa duchowego czy poczuło potrzebę wspólnoty dopiero wówczas, gdy okazało się, że to, co dotąd myśleli na temat siebie, swojej wiary i swojej religijności, było po prostu straszliwą pomyłką – czymś niesłychanie odległym od prawdy. Ale muszą oni zdobyć się na pokorę, powiedzieć: „OK, nic nie wiem, niczego nie rozumiem”, a potem podjąć wysiłek, żeby stopniowo zacząć sobie wszystko na nowo układać.
Pawłowi Jezus podsyła odpowiedniego człowieka, który będzie go prowadził. Jest nim Ananiasz:
W Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz. „Ananiaszu!” – przemówił do niego Pan w widzeniu. A on odrzekł: „Jestem, Panie!”. A Pan do niego: „Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu, bo właśnie się modli”. (I ujrzał w widzeniu, jak człowiek imieniem Ananiasz wszedł i położył na nim ręce, aby przejrzał). „Panie – odpowiedział Ananiasz – słyszałem z wielu stron, jak dużo złego wyrządził ten człowiek świętym Twoim w Jerozolimie. I ma on także władzę od arcykapłanów więzić tutaj wszystkich, którzy wzywają Twego imienia”. „Idź – odpowiedział mu Pan – bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia”. (Dz 9, 10-16)
Jezus mówi do Ananiasza: „objawiłem mu Moje Imię”. Istotą religijnej relacji nie jest sprawnie ułożona doktryna, nie jest ten czy inny system intelektualny. Wewnątrz dojrzałej wiary jest Osoba – jest Imię. Przewrót, który dokonał się w życiu Pawła, polegał na przedefiniowaniu religijności. Paweł będzie się teraz uczył wiary opartej na przyjmowaniu światła, wiary otwartej na przyjmowanie łaski, a nie polegającej na udowadnianiu swoich zasług. Paweł staje się otwarty na to, żeby być w relacji – w dialogu z Kimś, kto ma Imię i kto po imieniu zwraca się do człowieka.
Fragment książki o. Wojciecha Jędrzejewskiego: "Ruchome schody. Rozwój przez regres"
Książka do nabycia w promocyjnej cenie w sklepie "Gościa": sklep.gosc.pl
Wojciech Jędrzejewski OP