Niby wszystko jasne – szef największego ugrupowania wreszcie zostaje premierem. Nawet opozycja domagała się tego od chwili ogłoszenia wyników wyborów. Nie ma co w nieskończoność roztrząsać powodów dymisji Kazimierza Marcinkiewicza.
Najpopularniejszy obecnie polityk w kraju zrobił, co do niego należało: pełnił urząd tak, żeby podobać się i wyborcom, i kolegom partyjnym. Był lojalny, uśmiechnięty, choć niektórzy twierdzą, że nic ponadto. Najtrudniejszą próbę – wprowadzenia na salony koalicjantów z LPR i Samoobrony – starał się znosić z godnością.
Można najwyżej zastanawiać się nad momentem wymiany premiera. 21 lipca sejm rozpoczyna wakacje, więc i czasu na parlamentarne gierki poprzedzające wotum zaufania dla nowego rządu jest niewiele. Może o to chodziło, skoro Andrzej Lepper nie przepuszcza żadnej okazji, żeby utargować kolejnych parę stanowisk ministerialnych dla swoich popleczników.
Na razie z wielu niejasności wyłania się tylko jeden pewnik. Jarosław Kaczyński pierwszy raz (nie licząc epizodu z szefowaniem kancelarii prezydenckiej Lecha Wałęsy) obejmuje stanowisko państwowe, na którym za podejmowane decyzje odpowiedzialność będzie ponosił osobiście. To jego życiowa rola: może wygrać lub przegrać wszystko.
Wiele zależy nie tylko od tego, jaki projekt Polski pragnie realizować, czy będzie potrafił bronić państwa i jego instytucji przed zawłaszczaniem, czy poświęci odpowiednio wiele energii na sprawy gospodarki, jak ułoży relacje międzypaństwowe, ale również od tego, jak będą go widzieli Polacy. Inaczej rozgrywa się wielkie rzeczy w kuluarach, a inaczej w świetle jupiterów. O ile za zamkniętymi drzwiami można się srożyć, przed kamerą wypada się uśmiechać. Szczerze. Tak jak i lubić ludzi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W Polsce - komentarz Sebastiana Musioła