– W tej czaszce widać dziurę po kuli i ślad po uderzeniu tępym przedmiotem. To znaczy, że ktoś dobił rannego – mówi ukraiński prokurator Andriej Amons nad jednym z grobów w podkijowskiej Bykowni. To las, w którym pochowano w tajemnicy około 30 tys. ofiar NKWD.
Prawdopodobnie część z nich to Polacy z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. Dlatego w Bykowni pracuje teraz polsko-ukraińska ekipa ekshumacyjna. Działa na zlecenie polskiej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i we współpracy z jej ukraińską odpowiedniczką. Ekspedycją kieruje prof. Andrzej Kola – archeolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Stronę ukraińską reprezentuje emerytowany prokurator Andriej Amons. Właśnie w prokuraturze w 1994 r. po raz pierwszy usłyszał on o Bykowni. – To największe tego typu cmentarzysko na Ukrainie – uważa prok. Amons. Według niego, idący na śmierć więźniowie nie wiedzieli, co ich czeka. Byli prowadzeni do specjalnej celi. Tam osobiście rozstrzeliwał ich komendant więzienia. Kto?
Nazwiska morderców
– Rzecz w tym, że w okresie represji przewinęło się tu wielu komendantów. Był kapitan Szaszkow, Worobiow, inni… Wszyscy są wymienieni w książce, którą wydałem 2 miesiące temu – mówi prok. Amons. – Do rozstrzeliwania używano broni o małym kalibrze, najczęściej pistoletów margulin i karowin. Mały kaliber to mało krwi, małe ryzyko, że kula wyjdzie z drugiej strony i zrykoszetuje. Ale ponoć czasem trzeba było cztery razy strzelić, żeby zabić – dodaje Olaf Popkiewicz, młody archeolog należący do 12-osobowej polskiej ekspedycji, pracującej od lipca w Bykowni. Prowadzi dalej, do miejsca, w którym ciężarówki z ciałami wjeżdżały na tajny cmentarz. – Dokoła niego prowadziła tzw. czarna droga. Nawet dziś wystarczy dobrze kopnąć w ziemię, żeby zobaczyć w niej czarny żwir – mówi archeolog. Na zewnątrz drogi wzniesiono szczelny trzymetrowy płot z desek. – Tu była brama, a tam dwa budynki: jeden mniejszy (może wartownia?), a drugi większy, podmurowany – pokazuje Popkiewicz. Gdyby nie jego wskazówki, trudno byłoby się tego domyślić. Wokół tylko sosnowy las.
Wojna trwa
– Teraz to wszystko jest zarośnięte drzewami, ale tu widać jakby amfiteatr – wskazuje archeolog. – Podobno w 1941 r. odbywały się tu egzekucje, wykonywane pospiesznie w obawie przed nadciągającymi Niemcami. Karabin maszynowy miał być ustawiony na tamtej górce. Podobno wykopano w tym miejscu całe wiadra amunicji do karabinu lebel. Według niepotwierdzonych przekazów, strzelał z niej francuski karabin maszynowy chauchat – dodaje Popkiewicz. – Wojna trwa, dopóki ostatni żołnierz nie zostanie pochowany – uważa Dymitr Prichodźko, jeden z pracujących w Bykowni ukraińskich robotników, wyspecjalizowanych w pracach ekshumacyjnych. – Robimy to z serca, rozumie pan? Nie mogę powiedzieć, że to lubię, ale to święta sprawa. Przecież tu leżą niewinnie zamordowani ludzie! – zapala się Dymitr, który ma osobisty powód, żeby odkrywać miejsca pochówku ofiar stalinizmu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała