W powietrzu unosi się tylko zapach śmierci. Stolica jazzu, Nowy Orlean, prawie w całości znalazła się pod wodą. Śmierć wielu osób, ewakuacja tysięcy pozostałych w bezpieczne miejsca. Dookoła totalna ruina. Katrina zebrała tragiczne żniwo.
Huragan Katrina na dwa dni rzucił na kolana najsilniejsze państwo świata. Państwo w tym czasie nie umiało zapanować nad chaosem, który wziął we władanie wielkie miasto. Przed nadejściem Katriny w Nowym Orleanie mieszkało pół miliona ludzi. Większość z nich na szczęście posłuchała apeli władz, żeby się ewakuować, zanim huragan nadejdzie. W mieście zostali tylko ci najbardziej uparci i ci, których zatrzymała jakaś ważna przyczyna. Niestety, nigdzie się też nie wybierał... margines społeczny. Być może dlatego atmosfera między ludźmi dotkniętymi katastrofą była inna niż cztery lata temu w czasie zagłady wieżowców World Trade Center w Nowym Jorku. Tam uciekający ludzie byli solidarni i często nawzajem sobie pomagali (zobacz też tekst na stronie 28). W Nowym Orleanie zwykli ludzie też nieśli sobie pomoc, ale przy tym musieli obawiać się innych ludzi.
Bandyci biorą broń
Kiedy za kilka miesięcy strażacy wypompują już całą wodę z zatopionego miasta, ukażą się tysiące ludzkich ciał. Wśród nich będą nie tylko ofiary utonięcia. W niektórych ciałach będą zapewne tkwiły kule.
A wszystko dlatego, że w Nowym Orleanie tuż po przejściu huraganu Katrina władzę przejęli... przestępcy. Najpierw rozbili szyby w sklepach z bronią. Prosto z półek zgarnęli amunicję, pistolety, a nawet broń maszynową, którą też można w Ameryce handlować. I wyszli z nią na ulicę. A wtedy zaczął się koszmar.
Zaczęło dochodzić do rabunków, gwałtów i morderstw. Kiedy do ludzi czekających na pomoc próbował dotrzeć sanitarny helikopter, bandyci otworzyli do niego ogień. Pilot w popłochu przerwał lądowanie i odleciał. Zwykli ludzie, którzy stali w kolejce do ewakuacji przed halą sportową Superdome, krztusili się i mdleli w kłębach dymu z opon, które podpalili agresywni młodzi chłopcy. W Centrum Konferencyjnym ludzie czekali na pomoc w strachu, w smrodzie ludzkich odchodów i wymiocin, w salach zdemolowanych przez walki gangów.
Dopiero gdy do miasta wkroczyli żołnierze, wśród nich weterani z Iraku, sytuacja zaczęła się uspokajać. Posiłki dostali także policjanci. I szybko zostali zmuszeni do użycia broni. W ostatnią niedzielę, 4 września, banda około ośmiu uzbrojonych bandytów zaczęła strzelać w kierunku 14 robotników, którzy spokojnie szli usuwać szkody w mieście. Bandyci mieli jednak pecha: robotnicy byli eskortowani przez policję. Stróże prawa odpowiedzieli ogniem. Ale w przeciwieństwie do napastników, strzelali celnie. Pięciu z bandytów zginęło.
Miasto do zburzenia
Wśród tych, który przeżyli ten koszmar, jest też katolicki arcybiskup Nowego Orleanu Alfred Hughes. 72-letni hierarcha wyszedł z katastrofy tylko z małą walizeczką. Zamieszkał z kilkudziesięcioma tysiącami uchodźców w Baton Rouge i próbuje nieść im pomoc.
Gdzie mają wrócić ci uchodźcy? Połowa Nowego Orleanu leży poniżej poziomu morza. Kiedy po kilku miesiącach strażacy wreszcie wypompują wodę, domy często i tak trzeba będzie zburzyć. Ks. Frank Rossi, wikariusz generalny archidiecezji Galveston-Houston, do której przyjechali uchodźcy, mówi, że to ludzie w stanie głębokiego szoku. – Stracili dom i pracę. Z trudem zaspokajają swe najpilniejsze potrzeby. Jest wiele dzieci, które muszą kontynuować naukę. Mamy wielu chorych, których trzeba dalej leczyć – relacjonuje. Dodaje, że powodzianie z niepokojem myślą już o tym, gdzie na nowo budować swoją przyszłość. – Wielu ludzi mówi, że ich życie zostało zniszczone i nie wiedzą, czy na nowo będą potrafili budować rodziny – mówi ks. Rossi. Trwa organizowanie pomocy. Niesie ją już m.in. Kościół katolicki, amerykańskie parafie przyjmują uchodźców. Pomóc chce też Unia Europejska i NATO.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak, współpraca Katarzyna Migdoł-Rogóż, KAI