Jedyną terapią jest aborcja – przekonywali ją lekarze. Rita nie zgodziła się jednak na zabicie swego dziecka. Oddała za niego swoje życie.
Miała czterdzieści jeden lat, męża i dwóch synów, w wieku 12 i 10 lat. Żeby być blisko dzieci, zrezygnowała z kariery naukowej na uniwersytecie w Bergamo. Została nauczycielką języka angielskiego. Przed rokiem, w szary zimowy poranek, Rita Fedrizzi z Pianello del Lario w prowincji Como (na północy Włoch) dowiedziała się, że jest w ciąży. Jednocześnie lekarze odkryli, że jest chora na raka. – Musisz dokonać wyboru: ocalić siebie albo dziecko – usłyszała.
Urodzić na przekór złu
Lekarze nie mają wątpliwości, kogo ratować. Rita rozmawia długo ze swoim mężem i decyduje. – Nie mogę dokonać aborcji. To tak, jakbym miała zabić jednego z moich synów, żeby uratować siebie. Jeśli to dziecko się urodzi, będzie miało oczy podobne do oczu jego braci. Nie może być więc mowy o jakimkolwiek wyborze – mówi.
Rita robi wszystko, żeby jej syn urodził się na przekór złu. Zwycięża. Federico rodzi się piękny i zdrowy, pełen życia. Po porodzie Rita walczy z chorobą, poddając się terapii, którą wcześniej odrzuciła dla dobra dziecka. Jest już jednak za późno. W poniedziałek 24 stycznia tego roku po raz ostatni zamyka oczy. Dzień później trzymiesięczny Federico uczestniczy w pogrzebie mamy, niesiony na rękach przez najstarszego brata.
Na pogrzeb przyszły tysiące osób. W kościele usiadły razem życie i śmierć. A ludzie, jak mówiło pierwsze czytanie z Księgi Mądrości, „patrzyli i nie pojmowali”. Ale jak to można pojąć? Z przodu kościoła św. Marcina leżała na podłodze trumna z czterdziestojednoletnią mamą, a niedaleko niej Federico, owinięty w niebieski kocyk, spokojnie zasypiał. Wydawało się, że to chrzest, a nie pogrzeb.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ks. Mirosław Janiak