Dokumenty na jego temat były pisane ze złością. A okazało się, że w istocie są komplementami – mówi autor książki „Zdecydowany przeciwnik ustroju. Władze PRL wobec ks. Edwarda Frankowskiego”.
Książkę napisał ks. dr Bogdan Stanaszek, historyk z KUL. To opowieść nie tyle o człowieku, który przez ćwierć wieku był proboszczem w Stalowej Woli, co raczej o tym, jak patrzyli na niego komuniści. Chodzi o ks. Edwarda Frankowskiego, który dzisiaj jest pomocniczym biskupem sandomierskim.
Dewastator stodoły
Akcja książki zaczyna się w 1967 roku, kiedy 30-letni ksiądz Edward przyjeżdża do przysiółka Chyły na obrzeżach Stalowej Woli. Arcybiskup Tokarczuk dał mu zadanie utworzenia tam parafii. Komunistyczne władze na to się nie zgadzały, więc ksiądz Frankowski stał się nielegalnym proboszczem nielegalnej parafii. Sprawiał jednak wrażenie, jakby kompletnie się nie przejmował tym, że jest nielegalny. Autor książki opisuje, co o wyczynach księdza Frankowskiego pisali urzędnicy ze Stalowej Woli, aktyw partyjny i bezpieka. Zaczęli od próby ukarania księdza i jego parafian za „nielegalną katechizację” w prywatnym domu. Kiedy ksiądz wymieniał stary drewniany płot wokół kaplicy na drucianą siatkę, uznali to za samowolę budowlaną. Posypały się grzywny: 2 tysiące złotych, 4 tysiące. Problem był jednak w tym, że nielegalny proboszcz żadnej z tych grzywien nie zapłacił. A jak coś zarekwirować na poczet kary od człowieka, który mieszka w stodole?
Bo rzeczywiście ks. Frankowski mieszkał wtedy w lekko przerobionej stodole. Parafianie wznieśli mu w niej murowane ścianki. Ksiądz miał tam dzięki temu izbę o powierzchni 10 metrów kwadratowych. Ogrzewał ją elektrycznym piecykiem. Urzędnicy wydali nakaz rozebrania tej izby. Parafia odwołała się, ale władze wojewódzkie podtrzymały nakaz tej rozbiórki. Efekt? Żaden. Ks. Edward nakazami się nie przejął. „Okazało się, że upór i konsekwencja były właściwą strategią. Władze administracyjne były bezradne. Prokuratura w Nisku odmówiła ścigania sprawcy »dewastacji stodoły«” – pisze ks. Stanaszek.
Skoro ksiądz nie przejął się grzywną w sprawie płotu, to tym bardziej nie przejmował się grzywnami w poważniejszych sprawach. Plik grzywien do zapłaty rósł. A ksiądz spokojnie stawiał z parafianami drewniane przybudówki do kaplicy albo wylewał przed wejściem do niej betonowe schody. Kościół walczył też wtedy o zbudowanie kościoła także w centrum Stalowej Woli. Władze długo nie pozwalały dokończyć tamtej budowy. Miasto miało być socjalistyczne, czyli bez kościoła. W końcu wyraziły zgodę, ale postawiły warunek: zadaszenie przed kościołem w Chyłach ma zostać rozebrane. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy ks. Frankowski się cofnął. Zrobił to jednak dopiero po rozmowie ze swoim biskupem Ignacym Tokarczukiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak