O przyszłości polskiego systemu emerytalnego z dr. Robertem Gwiazdowskim*, prezydentem Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Paweł Toboła-Pertkiewicz
Paweł Toboła-Pertkiewicz: Czy, Pańskim zdaniem, młody człowiek wchodzący obecnie na rynek pracy ma szansę w ogóle za kilkadziesiąt lat otrzymać jakąś przyzwoitą emeryturę?
dr Robert Gwiazdowski – Od państwa? Oczywiście, że nie ma. Jeśli umie liczyć – niech liczy na siebie, a nie na polityków.
Według prognoz Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, w ciągu najbliższych 5 lat ZUS będzie potrzebował coraz większych dotacji z budżetu państwa. Czy istnieje zagrożenie, że emeryci któregoś dnia nie otrzymają emerytur?
– Nie ma takiego zagrożenia – państwo jednak ściąga od podatników jakieś podatki, a emeryci to dla polityków ważna grupa docelowa – bo oni głosują zawsze, a młodzi tylko czasami.
Ale żeby wypłacić, najpierw trzeba mieć środki. Na emerytury zabraknąć ma od 150 do 230 miliardów złotych w ciągu najbliższych 5 lat. Skąd państwo weźmie pieniądze na wypłacenie emerytur?
– Państwo bierze zawsze z kieszeni podatnika. Nie mamy szybów naftowych jak w Wenezueli, gdzie różne idiotyczne eksperymenty gospodarcze finansowane są przez opętanych polityków z wpływów z ropy. Mamy co prawda szyby węglowe, ale do ich eksploatacji to musimy akurat dopłacać – także z kieszeni podatników, jak do emerytur.
Co się stanie, jeśli przyjmiemy, że wydarzy się ten czarniejszy scenariusz, czyli zabraknie 230 miliardów złotych?
– Budżet państwa będzie musiał zwiększyć dotację do FUS. W tym celu będzie musiał dodrukować trochę pieniędzy – zwiększając inflację lub podwyższając podatki. W tym drugim przypadku wzrośnie jednak z powrotem bezrobocie.
Jak krótko można zatem określić stan i kondycję systemu emerytalnego w Polsce?
– Krótko to można, ale niecenzuralnie. Krótkowzroczność kolejnych ekip rządowych, niepodejmowanie prawdziwych reform w strachu przed gniewem wyborców i w trosce o poparcie społeczne nic nierozumiejących ludzi, wywołuje na usta przekleństwa.
Pan od dawna ostrzegał, że obecny system musi się zawalić. Proponował Pan swego czasu rewolucję emerytalną, ale nie spotkała się ona z zainteresowaniem rządzących. Może Pan przypomnieć, na czym ona polegała?
– Trzeba wyjść od zrozumienia, że płacąc składki emerytalne, nie oszczędzamy na nasze emerytury, tylko płacimy podatek przeznaczany na emerytury tych, którzy dziś je pobierają, pełni nadziei, że w przyszłości nasze dzieci i wnuki będą płacić na nas. Słowem: łańcuszek świętego Antoniego. A opodatkowanie pracy to najgorszy z możliwych podatków. Im jest ono wyższe, tym pracy jest mniej i rośnie bezrobocie. Nawet jeżeli się ono zmniejsza (jak obecnie w Polsce), to dzieje się to chwilowo i w dłuższej perspektywie ono wzrasta do poziomu wyższego, niż był przed początkiem okresu jego zmniejszania się. Dlatego gdy załamie się tempo wzrostu gospodarczego (jak to miało miejsce nie tak dawno), a stanie się tak z całą pewnością, bo jest to natura cykli koniunkturalnych, to dojdziemy do poziomu bezrobocia wyższego niż w 2004 r. Według mojego projektu, każdemu powinniśmy obiecać jakąś małą emeryturę finansowaną z podatków konsumpcyjnych (VAT i akcyza), zmniejszając dzisiejsze, kuriozalnie wysokie opodatkowanie pracy, które sięga 80 proc. wynagrodzenia netto (2 tys. złotych dla pracownika „na rękę” to jeszcze dodatkowo 1,6 tys. złotych dla pracodawcy do ZUS i urzędu skarbowego), żeby ludzie mieli środki na wychowywanie dzieci i oszczędzanie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Paweł Toboła-Pertkiewicz, członek zarządu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego PHARE