Zarzuty są poważne: polscy żołnierze ostrzelali afgańską wioskę, choć nikt ich nie atakował. Zabili sześciu bezbronnych cywilów. Okaleczyli trzy kobiety, którym później musiano amputować ręce lub nogi. Grozi im dożywocie.
Jedna z zabitych kobiet była w ciąży. Zginęły też dzieci.Siedmiu polskich żołnierzy trafiło do aresztu. Splamili polski mundur? A może to prokuratura się myli i żołnierze mieli jakiś powód, żeby strzelać? Wojskowi z przejęciem o tym dyskutują na swoich forach internetowych. Jedni z bólem są gotowi uwierzyć w wersję prokuratury. Inni piszą o swoich wątpliwościach i apelują, żeby poczekać na wyrok sądu.
Strzały z moździerza
Jak potoczyły się wydarzenia tamtego fatalnego czwartku 16 sierpnia? Otóż o poranku w rejonie wioski Nangar Khel polski transporter opancerzony Rosomak wpadł na minę. Na drugą minę wjechał wóz Amerykanów. Nikt z Polaków nie zginął – nowy transporter opancerzony znów pokazał, że sprawdza się w warunkach bojowych. Ale napięcie wśród żołnierzy musiało być spore. Tym bardziej że zaledwie dzień wcześniej talibowie śmiertelnie postrzelili w zasadzce polskiego porucznika Łukasza Kurowskiego.
W czasie porannej zasadzki talibowie zastosowali swoją zwykłą taktykę. Po wybuchu min rzucili się do ucieczki, zanim do żołnierzy zdążyły dotrzeć posiłki. Po południu w rejonie starcia zjawił się patrol żołnierzy z 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego z Bielska-Białej. Jeden z nich nacisnął spust wielkokalibrowego karabinu maszynowego. Według prokuratury, celował w pobliską afgańską wioskę. Inni żołnierze ustawili moździerz kalibru 60 mm i otworzyli ogień. Granaty moździerzowe wyrwały potężne leje pomiędzy domami. I zabiły cywilów.
Żołnierze: to była obrona
Oskarżeni żołnierze początkowo szli w zaparte. Opowiadali, że zostali zaatakowani przez oddział talibów, który schronił się we wsi. Odpowiedzieli więc na atak. Według prokuratora, wyglądało to inaczej: w wiosce od dawna nie było już talibów, a atakującym Polakom nic nie groziło. Podejrzani żołnierze przyznali się do tego dopiero, gdy zatrzymała ich Żandarmeria Wojskowa. „Zaprzeczyli, aby przed ostrzelaniem wioski doszło do wymiany ognia z bojownikami talibańskimi” – napisała w oświadczeniu prokuratura. – „Ponadto wyjaśnili, iż podawana przez nich uprzednio, wkrótce po zdarzeniu, wersja wydarzeń, wskazująca na fakt, że do ostrzału doszło w następstwie wymiany ognia, była przygotowaną przez nich oficjalną, niepolegającą na prawdzie wersją, uzgodnioną dla potrzeb prowadzonego postępowania służbowego i karnego”.
Prowadzący śledztwo Karol Frankowski z Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Poznaniu podkreślił, że nasi żołnierze złamali konwencje haską i genewską. Czym są te deklaracje? To szereg umów dotyczących prawa międzynarodowego i pomocy humanitarnej. Naj- wcześniejsze z nich podpisane zostały już w sierpniu 1864 r. Żołnierze złamali przede wszystkim genewską umowę z 12 sierpnia 1949 r., która dotyczy ochrony osób cywilnych podczas wojny. Mówi ona m.in. o tym, że cywile, którzy pomagają rannym i chorym żołnierzom, powinni być szanowani i nie można ich atakować. Obie konwencje obowiązują w razie wypowiedzenia wojny lub powstania jakiegokolwiek innego zbrojnego konfliktu. To nie pierwszy incydent z atakiem na afgańskich cywilów: wiosną amerykański patrol przedzierający się przez sznur samochodów zabił 30 cywilów. Cywile zginęli też w tym roku od pocisków z potężnych haubic holenderskich żołnierzy. Amerykanie i Holendrzy nie zostali jednak oskarżeni o złamanie międzynarodowych konwencji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak, Marcin Jakimowicz