Uczniowie w Stanach Zjednoczonych od lat uczą się w szkole o wstrzemięźliwości seksualnej. Z roku na rok spada tam liczba ciąż u nastolatek, chorób wenerycznych i dokonywanych aborcji.
Gdy na początku lat 90. ub. wieku kongres USA przegłosował wprowadzenie szkolnych programów propagujących unikanie współżycia przed ślubem, demokraci pukali się w czoło. Ta wasza akcja nie przyniesie rezultatów – przekonywali. Dziś, po kilkunastu latach, jak na dłoni widać, że propagowanie czystości przynosi wymierne społeczne rezultaty.
Powszechna edukacja seksualna trafiła do europejskich i amerykańskich szkół pod koniec lat 60. Powoli zaczęły się ścierać dwie koncepcje: nauczanie ograniczone do biologicznej edukacji seksualnej, informowanie o metodach zapobiegania ciąży, bez promowania formacji duchowej oraz wychowanie do czystości.
Ten drugi program promuje wierność małżeńską, wstrzemięźliwość, pokazując, że jest ona jedyną pewną drogą zapobiegania pozamałżeńskim ciążom i chorobom wenerycznym. Na to rozwiązanie zdecydowało się w latach 90. ubiegłego wieku wiele amerykańskich szkół. Ministerstwo zdrowia przygotowało wówczas kampanię „Zdrowa ludność 2010”. Miała ona zmniejszyć liczbę nastolatków aktywnych seksualnie.
Lekcje czystości
Wprowadzenie do szkół programów edukacyjnych promujących czystość okazało się prawdziwą społeczną rewolucją. Młodzi Amerykanie od kilkunastu lat uczą się, że monogamiczne małżeństwo jest normą seksualnego współżycia, dowiadują się też, jak odrzucać różnorakie propozycje seksualne. Program zatwierdził Kongres Stanów Zjednoczonych i to on przede wszystkim finansuje jego realizację. Zgodnie z prawem, na wychowanie do seksualnej wstrzemięźliwości można przeznaczyć rocznie do 50 milionów dolarów z budżetu federalnego i 37 milionów z budżetów poszczególnych stanów. Co ciekawe, by program mógł być finansowany z państwowych funduszy, musi jednoznacznie odrzucać promowanie antykoncepcji i wychowywać młodzież do wykluczenia jakiegokolwiek współżycia przed ślubem.
Burza za oceanem
Nic dziwnego, że decyzja Kongresu wywołała histerię demokratów. Od lat za oceanem trwa wojna domowa na argumenty. Demokraci wykazują, że tak olbrzymie pieniądze wyrzucone są w błoto, a kampania promująca przedślubną wstrzemięźliwość nie przynosi pożądanych rezultatów. Próbują nawet przeforsować w Kongresie decyzję o zaprzestaniu finansowania programu. Co na to republikanie? Wyciągają tabele i statystyki. To one są ich głównym argumentem. I to one przekonały już niejednego sceptyka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz