Niektórzy twierdzą, że się w nich zakochali jak w dziewczynach. Bez TIR-ów, w których spędzili kilkadziesiąt lat, nie mogą żyć. – Jak człowiek nie jeździ, czuje się chory – mówi Józef Gawin, od 38 lat kierowca ciężarówek.
Przemierzają miliony kilometrów – od Moskwy po Saragossę. Czasem wyruszają „w Europę” na miesiąc, żeby z kraju do kraju przewozić towary. Znają się jak w rodzinie. Nawet mówią o sobie „bracia”. Kiedy trzeba wymienić koło albo, nie daj Boże, komuś zdarzyła się „wanna” (w ich slangu – wywrotka) spieszą sobie na pomoc. I wspólnie grillują podczas 9-godzinnych postojów. – Jak w cygańskim taborze – śmieje się Zbigniew Myga z Katowic, od 32 lat w drodze. Przez CB-radio ostrzegają się przed „suszarkami”, czyli policyjnymi radarami, „misiakami” albo „krokodylami” – policjantami. Informują, gdzie najlepiej się zatrzymać, żeby się „wtulić”, czyli zaparkować. Protestują przeciw określeniu „tirówki”. – Dlaczego nie „osobówki”? – pyta Jerzy Paszek z Katowic, od 34 lat za kółkiem. – Często trudno mi zahamować, kiedy przede mną kierowca samochodu osobowego daje po hamulcach i szuka dziewczyny. Piosenki, filmy, opowieści pomogły w stworzeniu wokół nich ekscytującego klimatu. Tak naprawdę to ciężko pracujący ludzie. – Prawdziwa elita dróg – chwali ich komisarz Marcin Szyndler z Komendy Głównej w Warszawie. – Wypadki, które powodują są tragiczne i bardzo widowiskowe, ale w sumie jest ich niewiele. Stanowią tylko 10 proc. ogółu wypadków drogowych.
Inaczej widać świat
Ich ciężarówki, zwykle ważące około 40 ton, to królowe szos. – Z perspektywy kabiny na wysokości półtora metra inaczej widzi się świat – mówi syn Józefa, Dariusz Gawin z Bełchatowa, od 13 lat za kierownicą. Sam TIR – to też nie lada majątek. Za nowoczesny, z klimatyzacją i wyposażeniem trzeba zapłacić około 100 tys. euro. Do tego dochodzi cena przewożonego ładunku. – Jeśli to sprzęt elektroniczny albo metale szlachetne, jego wartość może sięgać 200 tys. euro – informuje Krzysztof Bilat, prezes jednej z katowickich firm transportowych. Do dziś z tyłu ciężarówek widać składaną niebieską tabliczkę z białym napisem TIR. Zamyka się ją, jeśli jedzie się do krajów unijnych, otwiera – gdy wjeżdża do Rosji, Chorwacji, Szwajcarii.
Bozia, grill i Myszka Miki
– Całe życie się mieszka w tym domku – pokazuje na swojego dafa Józef Gawin. – Tu mam wszystko: łóżeczko, ogrzewanie, proporczyki, Myszkę Miki dla ozdoby na szybie, firaneczki. I Bozię oczywiście, bo człowiek się modli. W Rosji odbieramy tylko rosyjskie programy, ale do granicy to i Mszy się słucha, i odmawia Różaniec. Paszek trzyma w kabinie kilka maskotek. Wielbłąd to pamiątka z Tunezji. Pies przypomina mu własnego goldena – Talesa. A papuga – to jego przezwisko... Oprócz tego wozi laptopa. Ważna też jest kuchnia – lodówka, grill, butla gazowa, czajniki, talerze, zapas wody pod naczepą, słoje z peklowanym mięsem... I szafa na ubrania na zmianę, buty... Kiedy „koń” (to w slangu znaczy: TIR) ma dłuższy postój, zdarza się, że czeka ich niespodziewany wypoczynek. – Przykładowo w Soczi nad Morzem Czarnym, jak się czeka 11 godzin na załadunek, to można odpocząć, pozwiedzać – mówi Józef Gawin.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych