Barcie pełne pszczół właśnie wróciły do polskich lasów. Po stu latach przerwy pięciu śmiałków wskrzesza umarłą tradycję.
Józek, nie używaj dzisiaj dezodorantu! – napisałem półżartem w SMS-ie. Wysłałem go o świcie do fotoreportera, z którym wybieraliśmy się oglądać pierwsze polskie barcie. Pszczoły de- zodorantów nie lubią. A te żyjące w lesie bywają bardziej nerwowe niż te z uli.
Wkrótce już wjeżdżamy głęboko w las, koło Spały na Mazowszu. Bartnik i leśnik Andrzej Pazura prowadzi nas pod starą, 140-letnią sosnę. Zadzieramy głowy. W drzewie, 4 metry nad ziemią, widać dziurkę. A wokół dziurki kłębią się pszczoły. Mieszka ich w tej sośnie co najmniej 20 tysięcy. – Patrzcie, ten otwór wlotowy, czyli oczko, jest częściowo zatkany przez drewniany klin. To zabezpieczenie przed rabusiami – pokazuje Andrzej Pazura. – Przy klinie zostaje mała szparka, przez którą wejdzie pszczoła. Ale już szerszeń się do środka nie przeciśnie. Nie sięgnie tam też kuna – tłumaczy.
Baszkir cię nauczy
Głośne brzęczenie dobiega już z kilku barci w lasach Mazowsza i Podlasia. Jednak jakim cudem bartnictwo dziś się odradza? Przecież zawodowe tajemnice bartnicy przekazywali sobie z ojca na syna. A ostatni sędziwi bartnicy poumierali na początku XX wieku... Wiedza i doświadczenie gromadzone przez kilkadziesiąt wieków przepadły. Tak się przynajmniej wydawało. Niedawno jednak dr Przemysław Nawrocki z ekologicznej organizacji WWF Polska odwiedził Baszkirię. To rosyjska republika na Uralu, na granicy Europy z Azją. – I, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, dowiedziałem się tam, że bartnictwo, które uważałem za wygasłe od stu lat, istnieje! Zobaczyłem sprzęt bartniczy, znaki bartnicze ryte na drzewach, podobne do tych, które znamy ze starych przekazów o polskich bartnikach – wspomina dr Nawrocki. – Baszkirzy kontynuują tę samą bartniczą tradycję, która prawdopodobnie obejmowała całą Europę. Pomyślałem, że może uda się to u nas przywrócić? Bo przecież bartnictwo to element naszej tradycji – mówi z pasją. Dlatego na przełomie marca i kwietnia przyjechało do Polski dwóch mistrzów: Achtiam i Rais, bartnicy z Baszkirii. I zaczęli uczyć tajników bartnictwa pierwszych pięciu polskich ochotników. Tłumaczyli, że na barć nadają się dęby, a najlepiej wielkie sosny, bo w nich pszczołom jest najcieplej. – Pokazali, jak się „dzieje”, czyli wydłubuje barć w pniu drzewa, albo w którą stronę skierować otwór, żeby deszcz nie lał się do środka – mówi dr Nawrocki.
Szkolenie kończyło się egzaminem. Polacy samodzielnie wydrążyli barcie. Zakryli je szczelnie dopasowaną deską i ocieplili igliwiem. Z boku wydrążyli „oczko”, czyli wlotek. Na koniec mieli wyryć na drzewie swoje własne znaki bartne. Każdy ród bartny ma swój niepowtarzalny znak. To zwykle jakiś geometryczny symbol. W niektórych rodach każde pokolenie dodaje do znaku swojego ojca kolejną kreskę. – Zrobiliśmy krótką naradę z kolegą: czy wymyślamy własne, nowe znaki bartne? Albo spróbujemy jakoś docenić Baszkirów za to, co dla nas robią, i dodamy nową kreskę do ich znaków? – wspomina Andrzej Pazura. – Wybraliśmy to drugie. To jest znak Achtiama, złożony z siedmiu kresek, bo Achtiam jest bartnikiem w siódmym pokoleniu. A tu jest ósma kreska, moja – pokazuje. Kiedy Baszkirzy zobaczyli znaki Polaków, byli wzruszeni. – Achtiam powiedział mi: „Teraz jesteś moim krewnym”. To było bardzo miłe – wspomina pan Andrzej. Baszkirzy byli u niego na śniadaniu wielkanocnym. To też było dla gości nowe przeżycie, bo są muzułmanami. Serdecznie zapraszają teraz nowych chrześcijańskich krewnych do swoich domów w Baszkirii. Polacy pojadą do nich już we wrześniu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak